28 lut 2009

na wolności


w domu wita go szkielet psa. jak długo wył –
ostatnia myśl zanim zasnął na futrze rzuconym na podłogę.
tyle po niej zostało.

po wszystkim. chciał zanurzyć się w rzece,
widział to dawno w amerykańskim filmie - ciemne wody hudson
i białe ciało. kontrast, oczyszczenie, niepewność.

nadzieja. oglądana z każdej strony, wytarta jak srebrnik.
czas zatruł źródła, już brakuje sił by uwierzyć w odkupienie.
liczy psie kości jak własne.

Konkurs poetycki


XI EDYCJA KONKURSU POETYCKIEGO



Kieleckie Centrum Kultury organizuje pod patronatem Radia Kielce, Radia FaMa, TVP Kielce, Nowej Telewizji KIELCE, Redakcji Gazety „Echo Dnia” konkurs poetycki.

Do udziału w konkursie zapraszamy młodzież szkół średnich, studentów, wszystkich młodych ludzi, którzy pragną spopularyzować własną twórczość.
Chcemy, aby Wasze widzenie rzeczywistości, nastroje i stany psychiczne, potrzeba wyrażania siebie, mocno rozbudzona wyobraźnia, marzenia, refleksje moralne i filozoficzne znajdujące swoje odbicie w twórczości poetyckiej, mogły być ocenione i nagrodzone.
ZAŁOŻENIA REGULAMINOWE:

1. Warunkiem uczestnictwa w konkursie jest nadesłanie jednego wiersza o dowolnej tematyce, dotychczas nie publikowanego i nie nagradzanego w innych konkursach.

2. Wiersz należy nadesłać w pięciu egzemplarzach maszynopisu lub czytelnego rękopisu opatrzonego godłem ( umowny znak) na adres:
Kieleckie Centrum Kultury
25-334 Kielce
Plac Moniuszki 2b
Tel.: 0 41 344 40 32 wew.:259
Z dopiskiem na kopercie „Konkurs poetycki”
www.kck.com.pl

3. Uwaga! Przyjmowane są tylko wiersze nadsyłane drogą pocztową. Wiersze nadesłane droga elektroniczną nie będą uwzględnianie w konkursie.

4. Nazwisko, dokładny adres i numer telefonu autora należy umieścić w osobnej zaklejonej kopercie, opatrzonej takim samym godłem (umownym znakiem) jak wiersz konkursowy.

5. Autor może nadesłać tylko jeden wiersz.

6. Organizatorzy nie zwracają nadesłanych prac i zastrzegają sobie prawo do druku nagrodzonych wierszy bez wypłacania honorariów

7. Ostateczny termin nadsyłania wiersza upływa 26 kwietnia 2009 roku.

8. Rozstrzygnięcie konkursu nastąpi w terminie do 10 czerwca 2009 roku

9. Komisj10. Wszyscy laureaci zobowiązani są do osobistego odbioru nagrody (w innym przypadku przechodzi ona do następnej edycji konkursu).

W sprawach spornych wynikających z interpretacji regulaminu ostateczną decyzję podejmują organizatorzy w porozumieniu z jury.a konkursowa powołana przez organizatorów dokona oceny wierszy przyznając nagrody o łącznej wartości 2000 zł



Organizator:

KIELECKIE CENTRUM KULTURY



Patronat medialny:

RADIO Fa-Ma, ECHO DNIA, TVP - KIELCE, RADIO KIELCE, TV NOWA KIELCE

27 lut 2009

W pełni


Stoję w oknie, ty o ławkę nogą wsparty
przeglądasz się w blasku, tam mieszkaliśmy.
Kołysani srebra granicą, naginaną pod dusze,
przychodzimy do siebie.
Jak instynkt w pełni osiąga łagodność w oczach,
doskonałą ostrość.
Podkradam ci jesień, przechadzam się z życiem,
nie trwożysz się i bez wahania w rozdarte dłonie
wieczność upychasz, liście i kasztany dojrzałe.

Małgorzata bez mistrza


Spojrzała na swoje dłonie,
skóra naznaczona upływającym czasem,
pozbawiona była młodzieńczego wyrazu,
kiedy przestała widzieć ludzi i kolory ich oczu,
sięgnęła w siebie po perły,
co od lat zrywała z nieba,
skrywane czekały,
by ujrzeć światło dzienne.
Kobieta klasyczna,
dla której ład i estetyka,
już przestały być kierunkowskazem w życiu.
Zamyślona wieczorem siada w oknie
z kubkiem parującej herbaty,
nogi zakłada na parapet
i spogląda w czarne niebo,
kiedyś w niej mieszkał człowiek.
Dzisiaj wie, że wspomnienia
są jej jedyną rodziną.
Kiedy jej znajomy,
mieszkający w odległej krainie,
wyciągnął do niej dłoń,
zrozumiała, że umieranie w samotności
nie jest najlepszym zajęciem
dla kobiety przed czterdziestką.
Przyszedł czas na utrwalenie siebie.
Jej pies ułożył się pod krzesłem,
podnosząc głowę za każdym razem,
kiedy głęboko wciągała powietrze w płuca.

Bąkanie (pod nosem)


Chcesz mnie uwieść flegmatycznym, chcę?
Nigdy się nie lubiliśmy, obojętni pocieracze
Szkiełek zadymionych, przypalonych snów.

Uszkodziłeś sobie ręce, papierosa wtykam
Z obrzydzeniem w usta, proszę, ciągnij.
Ciche dzięki, uśmiech zimnej ironii, do mnie.

Widziałam jak na mnie patrzysz, przestrzennie,
Nękasz dniem i nocą, w labiryncie propozycji
Mieszam żywych z umarłymi, i ten akcent, nie.

Układam się wzdłuż smukłego tułowia, równo
I czasem podjedzie tramwaj, pusty, zimny,
Rano zgłoszę się na oddział, psychiatryczny.

Malowany obraz


Zima pasie fale morza
w każdej krwince sople kłują
gdzieś tam chodzę, słońca pragnę
wdycham nocą pełnię dżinu

w katalogu niespisanych dat
wyczekuję by świat wspólnie zgłębić
delektować niebo kluczem ptaków

nad dziką rzeką odkryć krzak
oblepionych malin słodycz
wiąże w snopki chwile marzeń

gładzę myśli szafirowe
purpurowe chmury zbijam
czekam w każdym śnie
na herbatę z miodem
i bez końca, księżyc,
ciało, wieczność,
ramię w ramię – pielęgnuję.

Nieobecność


w wielkiej przestrzeni mojego życia
wykrwawiam się wierząc w ludzi
ocaleni dla innych
przechodzą po mnie drwiną
każdy z osobna żywą tkanką
nazywam ich, utrwalam
sama siebie stworzyłam
odszukać w nich radość
kiedyś umiałam
dzisiaj nie pamiętam.

Wędrówka


Wyrwali mnie jej na trzecim piętrze
chociaż ojciec był ze mnie dumny
powtarzanie tej samej czynności
odbierze z czasem sny, myśli
formę, niekończący się krajobraz
smak mleka, zieleni , światła
taniej wódki , jego krwi, seksu

za każdym razem zdobywam więcej i więcej
zachłanna przywracam przymuszony świat
nie tracę złudzeń, dojrzewam za szybko
oddadzą mnie jej, mam życzenie
tym razem proszę
nie obwijajcie mnie w bawełnę
między Bogiem a mną nie potrzeba
zasłon, olejków wonnych, makijażu
butów, sukienek, koralików
tych wszystkich bzdetów, ceremonii

stanę przed nim swobodnie o poranku
chociaż przez całe moje życie
to właśnie było najtrudniejsze
budzenie się

Małgorzata Południak

Mezzosopran w kameralnym chórze. Pracuje w sztuce, cokolwiek to znaczy. Moje prace publikują;„Kozirynek” – kwartalnik artystyczny i „Akant” miesięcznik literacki.

Spotkanie z Nim


Obserwuję go dosyć długo, właściwie to nawet nie wiem odkąd tutaj jestem. Czas płynie gdzieś obok mnie, poza mną i przeze mnie. Faluje spokojnym płomieniem świecy albo drży w jej niespokojnym oddechu a ja i tak nie czuję jego upływu. Za oknem przesuwają się wełniane czapki, kapelusze, uniesione do góry kołnierze. Sapią zatrzymujące się autobusy, wysypują co chwila garstkę ludzi, którzy rozbiegają się w różne strony miasta. Czasem ktoś potrze dłonią zaparowaną szybę kawiarni i zajrzy do środka. Tych ciekawych spojrzeń odbija się w niej coraz więcej, ale to co na zewnątrz, to co zwykle śledziłam z wielkim zainteresowaniem, aby przekuć później swoje spostrzeżenia w barwną metaforę, dzisiaj już po chwili przestaje mnie interesować. Moją uwagę w zupełności pochłonął on, człowiek siedzący przy oknie w nieprzerwanym milczeniu. Zjawił się tu nie wiadomo skąd i po co. Bo nic nie zamówił ani z nikim nie rozmawia. Właściwie oprócz niego, mnie i jednej osoby, siedzącej w kącie lokalu z nosem ukrytym za płachtą olbrzymiej gazety, nie ma nikogo. Tę senną atmosferę dopełnia przejmująca cicha melodia sącząca się z głośników, drży w uszach, wprawia w stan odrętwienia. Czasem kelner przesunie się koło mnie pospiesznie jak smuga cienia, czasem rozlegnie się śmiech spazmatyczny, jakby niewprawne ręce biły w fortepian. A człowiek pod oknem trwa dalej w cichym skupieniu. Wyjęłam z kieszeni płaszcza mój nieodstępny stary notes i próbuję zapisać to, co w tym momencie czuję. Ale nie mogę nakreślić nawet słowa, wyrywam kartkę i mnę ze złością, aż wnętrze dłoni zaczyna wzbierać ciepłem. Nie wiem co mam dalej ze sobą zrobić, jak się zachować. Może teraz, jak głośniej postawię szklankę na blacie, może jak krzyknę - przepraszam pana, może...Nie! najlepiej będzie jak jeszcze poczekam, popatrzę. Jest w tym patrzeniu jakaś tajemnicza siła, przyciąganie. Na twarzy tego człowieka oprócz skupienia maluje się coś jeszcze, coś jeszcze.... Siedzi jak odlany z brązu bożek, jak manekin jakiś. Nic tylko patrzy i patrzy. A wzrok ma daleki, zabłąkany na obcych ścieżkach, dla mnie niedostępnych. Co w tym wzroku może się odbijać? Może zrywają się w jego oczach ptaki do lotu, drżą krople rosy na łąkach, ktoś wyciąga rękę na pożegnanie. A może lśniące włosy dziecka jak żytnie powrósła i zanurzona w nich kobieca ręka. A najpewniej jest w nich odjeżdżający pociąg i gasnące światła, czy...O poruszył się, poruszył wargami. Uniósł jedną rękę i powoli opuszcza na blat, powoli, z wielkim namaszczeniem. Opuszcza i podnosi; a wszystko to dzieje się jakby we śnie, w zwolnionym tempie. Nawet już pewna nie jestem czy to się dzieje. Znów uniósł dłoń i delikatnie opuszcza w dół. Zawahał się na chwilę, położył palce na blacie. Rozprostował je i dociska, jakby chciał przeniknąć drewnianą powierzchnię stolika, a na jego twarz wstąpił ledwie dostrzegalny grymas. Chcę mu jakoś pomóc, ale nie mogę. Nie mogę się ruszyć, może to jego wina, może moja. Udziela mi się to milczenie i ten dziwny, raz tchnący spokojem innym razem bólem nastrój. Czuję, że mam mokre policzki. Niemożliwe. Co mnie z nim może łączyć, ze tak mocno go odczuwam i jego obecność tak strasznie niepokoi. Serce przyśpiesza, bije gwałtownie, coraz szybciej. Jeśli on zaraz nie wyjdzie, nie zrobi czegoś, nie wiem... nie powie choć słowa, zwariuję. O Boże! szukałam tej chwili i chyba znalazłam. Targają mną różne emocje. Teraz znowu wstępuje we mnie powoli spokój i ukojenie. Coś zaczynam rozumieć, przeczuwać, tylko nie mogę nadążyć nad tłukącymi się w głowie myślami. A jego ręka opada wciąż opada a w tym opadaniu jest bezmiar cierpienia, żalu, obojętności. A może jest jeszcze oczekiwanie, tak, musi być oczekiwanie. Poznaję, że tak jest, po tych chwilowych zawahaniach, zamyśleniach. Rytmiczne uderzanie dłoni o blat, walenie serca - słyszę tylko tyle. Nic więcej. Ktoś mi podaje chustkę i pyta - czemu płaczesz?, teraz dopiero zdaje sobie sprawę z tego, co się ze mną dzieje. Ale jest mi dobrze, bardzo dobrze. Coś we mnie pękło, coś się otworzyło. Uczucie, za którym tęskniłam powoli rozpływa się po ciele, oczyszcza. Przeciągam mokrą dłonią po twarzy i znów wpatruję się w obcego, nie mogę przestać. A w tym opuszczaniu ręki znajduję coraz więcej - tak jakby ta dłoń kładła się na moim czole, jakby tuliła, jakby....Kim jesteś?, kim jesteś? myślę, bo nawet nie mam siły aby cokolwiek głośniej powiedzieć. Zaciskam palce na blacie do białości. Tak jak wtedy, gdy byłam dzieckiem i z wielkim strachem klęczałam po raz pierwszy przy konfesjonale. Zaciskałam palce na drewnianej półeczce tak bardzo mocno, jakbym chciała wszystkie grzechy z siebie wycisnąć. Teraz w tym zaciskaniu nie ma już strachu, ale jest oczekiwanie. Wzbiera we mnie wielka radość i ból zarazem. Czuję jak się go pozbywam. A może nie pozbywam, ale się go uczę. Tak, uczę się bólu. Pierwszy raz od dawna dotykam naprawdę. Drżącą dłonią, niechcący, popchnęłam mosiężny świecznik. Rozgrzany wosk parzy mi palce. Nie wzbraniam się jednak przed gorącem żółtej stróżki wzbierającej na mojej dłoni. Patrzę jak rozpływa się po skórze, rozgałęzia, szukając najlepszej drogi, aby w końcu zastygnąć w różnych formach, zgasnąć. Palcami drugiej ręki dotykam lepkiego wosku i powoli ugniatam, mocniej, coraz mocniej, aby czuć w sobie moc tworzenia. Moc ciepła. Wpatruję się w płonący niespokojnie płomień świecy i chłonę to światło, przenikam je. Właśnie te dwie niby prozaiczne czynności napełniają mnie przedziwną treścią, taką bardzo realną. Z zamyślenia wyrywa mnie cichy głos jakiegoś człowieka, ktoś nachyla się nade mną i śpiewa, ale nie mogę zrozumieć ani jednego słowa. Z trudem udaje mi się wstać od stolika. A to moje wstawanie trwa jakby całą wieczność. Nogi jak z ołowiu uginają się pode mną, ale idę. Zahaczyłam nogą metalowy stołek, runął z hukiem. Za dotykiem omdlałej dłoni osunął się też obrus i stłukło się parę szklanek, kieliszków. Zadźwięczało mi w uszach, a potem wszystko ucichło. Znów ta cisza, ta cholerna cisza!!. Gęstnieje, zatyka uszy, plącze mi nogi. Krok po kroku zbliżam się do nieznanego mi człowieka, krok po kroku, krok...Pragnę jednego. Przejrzeć się w jego oczach, przejrzeć się w swoich oczach. Jak to jest móc siebie widzieć, jak to jest oglądać swoją twarz, każdy grymas, uśmiech układanie warg do wypowiedzenia słowa. Ale jak do niego dojść. Słabnę coraz bardziej, a jeszcze zaludniło się strasznie w tej małej kawiarence. Nadęte matrony przepychają się łokciami, pyzate dzieci krążą jak widma szturchając mnie co chwila, ktoś nawet szarpnął mnie za ramię. Skąd ci ludzie, czemu mi tak strasznie duszno. Z trudem przepycham się przez tłum skłębionych ciał i czuję pulsującą w arteriach żył krew, krople potu na skroniach. I to głupie uczucie, że nikt mnie nie widzi, to lekceważenie. Jeszcze jeden krok, ten jeden jedyny krok i..... Widzę!! Ogromne szkliste oczy przyprószone tajemnicą, jak mieniące się w słońcu lustra wody, jak błyszczące misy odbijające promienie światła. Jednak smutne, czy takie bez wyrazu jakieś. Wygląda jakby płakał, ale nie. Bo te oczy, te ogromne oczy były, jak wyschłe studnie łaknące wody, jak trawy pożółkłe spalone oddechem słońca. Takie znajome mi oczy. To ja tam jestem. Ja jestem...Uwięziona w tych oczach, tak bliska ale i daleka. Zobaczyłam w nich drogę, zasypaną śniegiem, nieprzejezdną. To był ten las, ciemny mruczący las. Szłam krok za krokiem i oglądałam się za siebie. Buty z trudem odrywały się od podłoża, a ogromne płaty śniegu chłodem wciskały się do oczu. Padało i padało, że już świata nie było widać. Roztańczone konary drzew skrzypiały złowieszczo, zdawało się, ze połamią się za chwilę jak zapałki. Tylko te twarze, pojawiały się gdzieś blisko mnie, te znajome twarze i znikały za chwilę. Niemal ocierałam się o nie. Zdawało mi się, że czuję na szyi ciepły oddech, a potem ta przeraźliwa pustka. Przecież szli za mną, gdzie oni są...Zabłądziłam na dobre. Każdy podmuch wiatru rozwiewał zarysy postaci, zasypywał śniegiem. Potem jeszcze muśnięcia palcy na moich rękach. Tak bardzo chciałam je przytrzymać, spleść z moimi ale za chwilę w dłoni zostawało tylko powietrze. Ostre powietrze, które jak ostrze brzytwy smagało po twarzy. Stanęłam, rozejrzałam się dookoła i .... Mam ochotę wyciągnąć rękę i pogłaskać te drugą siebie po włosach, poklepać po ramieniu, przytulić. Ale nie robię nic. Stoję i patrzę. Cała tym patrzeniem jestem. Ten człowiek w ogóle mnie nie zauważa, nie widzi. Uderza swoją dużą dłonią o blat, jeszcze wolniej. Nagle przestał. Podparł ręką brodę i odwrócił się w zamyśleniu w stronę okna. Teraz już wszystko wiem, rozumiem, tylko czy starczy siły aby temu podołać? Czuję, że muszę iść, biec, byle dalej stąd, byle szybciej. Grube płaty śniegu kładą się na czole, sklejają rzęsy. Unoszę garstkę białego puchu i przykładam do twarzy. To przejmujące, wspaniałe zimno - niesamowite. Nie wiedziałam, że tak może pachnieć śnieg, ze tak może pachnieć szczęście. Po chwili zamyślenia zaczynam iść przed siebie, a raczej nogi same mnie niosą w nieznanym mi kierunku. Idę wciąż szybciej i szybciej, odgarniając łańcuchy świateł, które rozpuściły po mieście latarnie. Przydeptuję stopami światło miesiąca prowadzące wśród gęstniejącego mroku. Ściemniło się już na dobre, a śnieg sięga kolan, i z trudem mogę stawiać kolejne kroki. Zaczynam biec. Uciekam od przeraźliwego jęku skrzypiących huśtawek, zatykam uszy, a pisk staje się nie do zniesienia. Uciekam od dziecka z załzawionymi oczami, samotnie taplającego patykiem w błocie. Od szumu drzew falujących nerwowym łopotem skrzydeł spłoszonych ptaków i od bijących po twarzy gałęzi. Uciekam. Zmęczenie okazało się jednak silniejsze. Zatrzymuję się pod najbliższym drzewem i przytulam czoło do spękanej kory. Jestem gdzieś nad rzeką, w ogóle nie znam tego miejsca. Wiem tylko, że ktoś mnie szuka, że muszę gdzieś iść. Z trudem otwieram oczy i zauważam na drugim brzegu majaczący zarys jakiejś postaci. Ktoś gorączkowo kiwa do mnie ręką. Oglądam się w drugą stronę. Tutaj z kolei zza drzewa wygląda przerażona twarz łypiąc błyszczącymi oczyma. Zamykam powieki i coraz mocniej zatykam uszy. Znów zbliża się ten straszny szum, niepokój. Urywane głosy, szepty, szloch jakiś i te przeraźliwe łańcuchy huśtawek rozrywają ciszę. W górze unoszą się podarte gazety, pod nogami kupa śmieci, tekturowych pudeł. Mam ochotę położyć się pod jednym z nich i zasnąć na chwilę. Odpocząć. Ale wiem, że nie mogę teraz zasnąć - bo stracę zapach śniegu, ciepło człowieka...Siebie stracę. A dziś poczułam że jestem, że mogę wszystko zacząć od nowa. Znowu mnie woła. Teraz wszystkie szmery i krzyki zamilkły. Zapadła głucha cisza, ale ona nie boli. Delektuję się nią, wciągam wraz z powietrzem w płuca, spokojnie oddycham. Mam świadomość, że znalazłam się przed wielkim wyborem, ważną chwilą mojego życia. Czuję na sobie spojrzenia – zza drzew, za skrzynek i z każdego miejsca ktoś na mnie patrzy. Czekają co zrobię, jak się zachowam. Stoję na jakiejś granicy absurdu, gdzie zderza się czas i przestrzeń, gdzie jestem i mnie nie ma. Uwięziona między niemocą a pragnieniem. Strachem a nadzieją. Jak przejść tę cholerną rzekę, jak się do niego dostać. A czuję, że muszę uchwycić tę daleką dłoń, uczepić się jej i dać poprowadzić. Patrzę i patrzę i czuję wzrastające ciepło, wielką miłość i coś czego nie umiem zamknąć w słowach. Ściśnięte gardło, w głowie kotłują się myśli, jak je wyrazić, jak się wypowiedzieć. Nagle, ciężkie kłębiaste chmury przetoczyły się ospale po niebie odsłaniając oblicze miesiąca, zrobiło się zdecydowanie jaśniej. Z twarzy czekającego osunęła się gęsta zasłona cienia. Niemożliwe. To chyba ten człowiek z kawiarni, ten sam przecież. I nie wiem czemu z tej wielkiej tłamszącej się we mnie od lat ciszy, tego milczenia znaczącego ostrymi skazami moją twarz, zamykającego dłonie w kułak, wyrwało się trzykrotnie – jestem, jestem, jeeestemmm!!! On również krzyknął - Daj mi rękę, tylko daj mi rękę. Przysiadam zdziwiona na stopach i nasłuchuję. Ty do mnie mówisz? Powtórz to proszę, powtórz, powtórz!!! Łowię każde jego słowo, napełniam się rozpływającym wokół mnie dźwiękiem, który gaśnie i powraca z echem, aby w końcu zamilknąć na dobre. Niemożliwe...Ty naprawdę do mnie mówisz! Powoli wstaję i patrzę z ciekawością w lustro wody. Widzę swoje odbicie, lekko faluje, ale jest bardzo wyraźne. Zanurzam jedną rękę w granatowej toni i zaczynam mącić mój obraz, mieszam ze sobą gwiazdy, które teraz rozciągają się po lśniącej tafli w świetliste rozedrgane wstęgi. Plączę gałązki drzew i szeleszczę suchymi liśćmi. Nie mogę patrzeć teraz w swoje oczy, nie teraz. Mieszam coraz gwałtowniej, aż do momentu, gdy wszystko zlewa się w jedną całość i tańczy pod moimi stopami. Muszę stać się częścią tego krajobrazu, odbiciem tych oczu, które gdzieś tam na drugiej stronie patrzą i przenikają mnie do końca. Stawiam pierwszy nieśmiały krok. Woda taka zimna.

25 lut 2009

***


Psychodelicznie
Psychodramatycznie
Psychofizycznie
Schizofrenicznie
Katatonicznie
Wenerycznie
Życiowo
Bezkompromisowo

***


Zakrwawione uda
Uciekające strzępki myśli
Magia istnienia

20 lut 2009

***


kamień który przełykam coraz częściej
podchodzi do gardła. wtedy na moment
udaję, że to nic, że mnie nie ma, bo obok
dzień jak co dzień. toczy się

słońce, rozkłada popołudnie na drzewach.
patrzę na niebo - obłok jeden i drugi, wysoko
ptaki je ciągną za sobą na sznurkach.
błękitu jakby więcej, uśmiecham się, choć

gniotą myśli, ale o nic nie pytam, tylko
mocniej zamykam oczy. szczególnie w kaplicy,
aby być bliżej tego, który zawsze ma czas
i słyszy. tutaj na chwilę gaśnie żar małych krzyży.

nie wyjmę z oczu dopóki ogień przenika,
zamknę słowa w ustach. Pomóż mi tylko poczuć
smak soli i odsłonić światło, które próbuje
się ze mnie wydostać

KONKURS


ORGANIZATORZY:


STAROSTWO POWIATOWE URZĄD MIASTA W TURKU STOWARZYSZENIE „ PRZYSTAŃ „ W TURKU KS. KANONIK PROBOSZCZ PARAFII P.W. ŚW. BARBARY MIROSŁAW FRANKOWSKI
Zapraszają na:

PIĄTĄ EDY
CJĘ OGÓLNOPOLSKIEGO KONKURSU POETYCKIEGO pod hasłem: „ ZBIORĘ WSZYSTKICH PRZYJACIÓŁ I SERCE PRZED NIMI OTWORZĘ BO DOPRAWDY CZY WARTO INACZEJ NA ZIEMI TEJ ŻYĆ „ ( Bułat Okudżawa )

REGULAMIN KONKURSU


Konkurs ma charakter otwarty dla osób w wieku powyżej 16 lat. Uczestnicy przesyłają 3 wiersze (niepublikowane i nienagradzane w innych konkursach) w 4 egzemplarzach – maszynopisu o dowolnej tematyce i czwarty wiersz o tematyce tematycznej na adres; Stowarzyszenie PRZYSTAŃ w Turku , 62 700 Turek , ul. Korytkowska 11 . Trzy wiersze o tematyce dowolnej i dla zwolenników poezji religijnej wiersz dodatkowy inspirowany życiem OJCA KOLBE za który przewidziana jest nagroda dodatkowa – specjalna. Każdy zestaw winien być opatrzony godłem natomiast dane osobowe , adres , nr telefonu , e-mail powinien znajdować się w zaklejonej kopercie wraz z godłem. Autorzy z powiatu Turkowskiego i Turku obok godła umieszczą napis TUREK – będą kandydować do nagrody specjalnej. Zestawy nie spełniające warunków nie będą uwzględniane. Ostateczny termin nadsyłania prac upływa z dniem 30. 09. 2009 Nagradzane będą tylko te wiersze, które nie były nagradzane w innych konkursach. Nie dotyczy to wierszy nagradzanych tylko drukiem albowiem byłaby to niesprawiedliwość dla autorów. Organizatorzy nie zwracają nadesłanych prac. Ogłoszenie wyników konkursu i wręczenie nagród i spotkanie z laureatami oraz jurorami nastąpi w połowie października . O dokładnym terminie wszystkich laureatów powiadomimy listownie i telefonicznie. Wszystkich uczestników konkursu informujemy , że jeżeli zajdzie możliwość wydania tomiku po konkursowego – odbędzie się to bez płacenia honorariów. Laureaci otrzymają nagrody pieniężne i książkowe. Organizatorzy nie zwracają kosztów podróży.


serdecznie zapraszamy

***


Rzeźbię swoje życie
w kawałku gliny
Zagłębiam palce
w miękką szarość codzienności
Wygniatam czas który pozostał
formując dobre i złe uczynki
Jestem mistrzem autokreacji
Czarodziejem bytu

18 lut 2009

***


Śmierć w tłoku
wybawieniem duszy
jak podróż metrem
w godzinach szczytu

***


Topię życie w kieliszku wina
Cierpki zapach rani nozdrza
Smak porażki trawi trzewia
Odurzenie chwilą
Rzeczywistość wirująca wokół własnej osi
Niepewność poranka
Marskość egzystencji

***


Zmów dziś modlitwę
za grzeszną duszę
Otwórz swe serce na cierpienie
To koniec walki
z samym sobą
o życie na granicy prawdy

Agata Krupińska


Jestem wariatem.
Kaftan bezpieczeństwa chroni świat przede mną,
a mnie przed światem.

Agnieszka Kosińska

Rozważna i romantyczna w jednym. Jeśli komuś się wydawało to nie do pogodzenia, a nie lubi zmieniać zdania, nie radzę się z nią spotykać. "Rozdwojenie" jest jej cechą szczególną, która uwidacznia się w twórczości. I nie ma tu większego znaczenia, w jakim jest wieku, jakie ukończyła studia i gdzie pracuje. Naczytała się za młodu książek i chodzi jak Don Kichot po świecie myśląc, że jest wybawcą pokrzywdzonych i sierot, a tak naprawdę stawia siebie w centrum uwagi. Jest egocentryczką. Myśli o wydaniu tomiku poezji opatrzonego tytułem "Naga". Najbardziej znana jest samej sobie, a tak poza tym nie zrobiła jeszcze niczego szczególnego zasługującego na wyróżnienie.

Zapraszam na moją stronę autorską.

Pytanie


Tańczę na linie
Jak marionetka
Obracam się w koło
Próbując odnaleźć siebie
Ale widzę tylko
Swoja sylwetkę
Na tle luster
Które szydzą i drwią
Nie pokazując mej twarzy
Lecz me uczucia
Zniekształcone odbicia
mych myśli i pragnień
Czy kiedyś odnajdę swą drogę
I na moście mych złudzeń
Zobaczę prawdziwą siebie !!!
Czy tez nadal będę
Bezwolna marionetką
kręcącą się w kółko
I zakładająca wciąż inne maski
Kryjąc twarz przed światem
Który nie rozumie mych pragnień?

Wspomnienie


Ostatni jesienny weekend
Od ludzi oddzieleni
Oddychamy razem z górami
I razem z deszczem płaczemy
Wspinamy się na skały
Zanurzamy w doliny
Wtapiamy się w krajobraz
Jedno jesteśmy z nimi
To nasza czarowna kraina
Do słońca wyciągamy dłonie
Odcisk duszy zostawiamy na szczytach
Wiatr nasze myśli goni
A wieczorem w górskiej samotni
W skrzypienie gontów wsłuchani
Grzejemy stopy przy ogniu
Inni a jednak ci sami
Włosy w twe dłonie wtulam
Uśmiech mi ciepły posyłasz
W ogień patrzymy wzajem
Bo w nim jest nasza siła
Milczymy bo po cóż słowa
Gdy razem być nam bezpiecznie
Góry są naszym domem
Do których tęsknimy wiecznie

17 lut 2009

Ela Galoch


Zachowaj mnie od chaosu pustej treści,

od kolejnych mistrzów jogi z cylindrami pliszek.
Od pięćdziesięcioletnich chłopczyków mizdrzących się do luster,
gdy zaczynają opowiadać: że są tylko dosłownymi mężami, że przykucają
z czułostkowości – otwiera mi się rana po pile i wiśniowe drzewka
nie grzeją oczu. Przecież nie trzeba szarpać bezdomnego, wystarczy być
w uchylonej bluzce, skąd nie pragnie się wybiec ani niczego podkreślić.
Tam przynajmniej nie rzuca się kwiatów na groby żydowskich przyjaciół,
tylko ogrzanymi w dłoniach kamykami - gładzi się grzbiety macew;
ani nie nazywa siebie prorokiem,

klękając przed samym sobą „na puszczy”, by splecione dłonie
ścisnęły się w krzemień. Przenikające promienie są prawem życia–a nie wizją
przebudzonej Etny. Rozumieć, znaczy porządkować źrenice
nawet w ruinach młynów. Wplatać je w gałęzie oliwek i przenikać
poza zakratowane muzea: odkrywając, że żona ma czoło saraceńskiej kobiety,
wciąż jeszcze zasłonięte szafranem, bo męski krajobraz nieraz bywa
niczym spłowiały gobelin. Żeby być ze sobą naprawdę,
dojrzewa się powoli, oddychając znużoną ziemią, aż przyjdzie
sekunda na śpiew jutrzni. Kobieta będzie wiedziała,

kiedy zawołać: choć Dante, razem przejdziemy przez piekielne kręgi
rzeczy małych i wielkość przekleństw rozsiewanych w zawiści.
Wreszcie będzie można dowiedzieć się o własnej istocie kłamstwa.
Chociaż tylko między kreskami widnokręgów nie stawia się pytań,
bo na skrzyżowaniu człowieka i morza rodzi się dom.
Trzeba tam umieć milczeć, wsłuchując się w czuwające u kolan żaglowce.
Więc wypłyńmy z amfor obrośniętych przypowieściami,
poza czas, co jak popękany posąg gladiatora śpi pod biurowymi fotelami.
Przed nami płonący witraż secesyjnego salonu w Genui.

Ela Galoch


kiedyś wyjedziemy do Wenecji,

z tych wszystkich miasteczek, prześwietlających do żywej kości
jak karnawał w Rio – by wreszcie otworzyć się - nawet w maskach Dell’arte,
gdzie trzeba się będzie odgadnąć za szpetnym nosem lekarza zadżumionych,
rozognionym spojrzeniem Arlekina, albo w pięknym kostiumie Kolombiny
z twarzą Catherine Deneuve. Dzięki wodzie, migającej gdzieniegdzie
w rokokowych bruzdach, wszyscy spełnimy się: głupcy staną się mędrcami,
urzędnicy - rycerzami. Bo jeśli życie jest snem – tu, wraz z tobą –

nawet po omacku dojdę do jego brzegu i będziesz mi
drzewem laurowym, które na zawsze będzie rodzić tylko wieńce, a ja
zerwę dla ciebie jaśmin, który jest jaśminem, choćby okazało się, że plaża
przy Lido przeobraziła się w kolejną parabolę. To edeńska miara, fatamorgana
w przerwie na cappuccino. Niech się zdaje wszystko, zaistniejemy
w przezroczystości tła ogólnego i ożywionej w słońcu
mauretańskiej galerii, rozciągając w czasie wyobraźnię
po kolana w miejscu, gdzie nie obowiązuje codzienna trywialność.
Poczuć się jak odaliska, uciekająca od świtu

pod osłoną haremu, bo rzeczywistość istniejąca tylko w jednej wersji,
jest zesłaniem. W tym w feerycznym dotyku pałaców niczym ramion,
nareszcie nabiera się czułość wszystkimi zmysłami.
Przecież od początku mężczyźni kradli welony, by między labiryntem
menuetów wślizgiwać się do żeńskich klasztorów: kruszyć nieśmiertelność,
doznając siebie nawet w grozie upadającego miecza.
Bycie kimś innym, polega na byciu sobą: na epizodycznej
bryzie, która wdziera się w wielkomiejską samotność.

Ela Galoch


Podobno warto czekać,

chociaż wygłodniała - mężczyzny - kobieta czuje silniej ból,
jakby trzeba było powiedzieć: koniec, kontrabas nie chce grać,
mimo że z średniowiecznych ścian nie odeszli rycerze i ich damy,
a na dziedzińcu kołatają trampki ministrantów.
Więc mieszkam tam, gdzie chwila może być połoniną,
jakbym chciała wrócić do tej biegłości fantazjowania, burego kota,
wygrzewającego się w sadzie i ojca ostrzącego kosę. Jednak wieczór
napełnia się wszystkimi strachami, bo nie wiem za co cię skazano

na obcą wieś, gdzie stary kanonik dogorywa na raka.
Jego konkubina, którą przy wszystkich nazywa siostrą, ma złe oczy
i zgaduje, że i ty mogłeś mieć zmysłowe spojrzenie.
Po czymś takim, powoli zaczyna się rozumieć świat,
mimo że nęci jednogłosowy śpiew benedyktynów,
a trydencki ryt na wszelki wypadek zmusza do pokuty
za bezimienne odszczepienie.
- Ułaskawienia są cnotami dziewcząt, jutro do ciebie zadzwonię.
Zatargi filozofów nigdy nie są wygrane, zostawiają pręgi,
więc nie chodzę w miejsca, w których ludzie tylko patrzą
i trącają się ramionami. Każdy ma coś do sprzedania,
w snach wciąż owijałam się wokół drzew niczym spocona klacz.
Gdybym tylko wiedziała, czym są teraz twoje myśli,

zapadłabym się w nie jak natrętna piosenka o powstaniu z popiołów.
Choć tobie – spoza granic - wydawałyby się kiczem
wielkie plamy dziewann i fioletowa rahula,
pomieszane ze sobą jak narody. Zobacz: w rosie przy kanale,
kosmate kwiatostany babki czepiają się spodni niczym wierne psy.
Park złagodniał od ciemnych zieleni aż po parujące odcienie brązu:
syty po angielsku, z moją twarzą prześwietloną jak u Niobe.
Fajansowymi płytkami z oranżerii chłodzę stopy.
Czyżby nasz taniec trwał tyle co romans?
Chociaż zawsze - to zbyt krótko.

16 lut 2009

Ostatecznie


niewiele się zmieniłam choć
poprzedniego życia nie pamiętam
staję się rozgwiazdą zawsze
gdy chcesz wmówić we mnie przyszłość
słyszałam że można ją odnaleźć
we włosach z których wynika
obecność

wszędzie je gubię jakbym instynktownie
znaczyła teren
pomiędzy rodzinami pulsuję swoim
niedomówionym kształtem ciała
i szukam żeby
nigdy nie odnaleźć własnego wytchnienia
a z obłędu przyrzeczeń nic nie wynika

niewiele wiem o tapetach kryjących lęki choć
sama zasłaniam koszmary wędrujące po ścianach
pamiętasz
musimy dorośleć
w moim świecie już jesteś ojcem jakby
dom tworzył się od płochej myśli która
wstydzi się samej siebie

na wszelki wypadek uczę się na pamięć
i że cię nie opuszczę aż do śmierci
ty przecież nie staniesz mi w gardle jak krzyk
dziecka zmuszonego do walki z ostrym zapachem
kieliszka

Krzyk szóstego


dzieli nas
świat oplatany minutami dni
z których ratujemy się cichym
przymykaniem drzwi
nie muszę się zmieniać żeby
trzaskać za sobą zamysłami
niedojrzałych wojenek

nie staram się a i tak
drążę dziury niewyspanych oczu
pomiędzy dwoma pokojami
jak kolumna stojąca w złym miejscu
blokuję przejście pokutującym
rozgrzeszenie jednak nie nadchodzi

grzech przerósł modlitwę
wódka nieuczciwy seks i jakaś
kobieta z milczeniem pod skórą
teraz tylko czysta
odbija się uporczywym bólem brzucha
a filar kobiecości na myśl o lateksie
nieśmiało opuszcza głowę
w dół
do własnych wyobrażeń życia
i cudzych receptur na spokój

pamiętam ją stojącą przy dziecku
pierwszej komunii
powtarzała za księdzem
nie rań kochaj nie cudzołóż
a z szarej twarzy kruszyło się dumne zawzięcie
pogardy jak
siedem grzechów głównych

Genesis


widziałeś mnie kiedy szłam
nocą krzepnąc w krokach życia
jak skulona pod cudzą dłonią
pęczniałam oddechem przepaści
ziemia uciekająca spomiędzy palców
zaczynała marznąć ostatnią zaśnieżoną zimą

dopóki ja nie zobaczyłam ciebie

słuchałeś mnie kiedy śpiewałam
o gniazdach pełnych porzuconych piskląt
gdy z chropowatości skóry wybierałam
łuski zasmuconych odpowiedzialności
za dom
za dzieci których nie umiałam urodzić
za modlitwy których nikt nie wypowiedział

przez lata burzyły się światy
roztańczonych powiek i małych nieobecnych
rączek mieszczących w sobie tylko skrawek
palca dorosłości

dopóki nie usłyszałam ciebie
nie wiedziałam że mogę być matką
setek nie dokończonych wierszy i jednego
okrytego ciszą prawdziwego spazmu narodzin
że mogę mieć ciało którym nie jestem
oczekując bólu z niecierpliwością
godną pierwszego wypowiedzianego głośno słowa

jestem

Granica


różnimy się i dlatego
nie można nas dosięgnąć
a przecież jeszcze nigdy nie byłam tak
podobna do ciężaru tej dłoni którą
poruszamy w rytm oddechu

moja nieruchomość
mogła cię dotknąć w stanie
największego uniesienia i opaść
staromodnie
w proste pożądanie ciała
a jednak nie zsunęła się poniżej
jedynego kształtu piersi
męskiej z której nie popłynęło mleko

zauważyłeś że palce zawsze są nagie
i ciągnąc za sobą rozkładającą się ciszę
nigdy nie przekraczają progu chwili?


odległość którą przemierzamy nie smakuje słodko
ani cierpko jak usta pokonujące skrawki skóry
a przecież nie możemy być dalej
niż o mrugnięcie przytulenie
niż o dreszcz nieopanowanej zimy
lubiącej się skradać pod płaszczem

różnimy się ale tylko pobieżnie
w kształtach i myślach bezbronności
nic nie staje pomiędzy nami
tylko ta odległość
ona nie smakuje wcale

zupełnie jakby była strachem różnimy się i dlatego
nie można nas dosięgnąć
a przecież jeszcze nigdy nie byłam tak
podobna do ciężaru tej dłoni którą
poruszamy w rytm oddechu

Tworzenie


pamiętasz
wyrosłam ze ściany którą
cegła po cegle z twardości rozbierałeś
a może właśnie kleiłeś
w cement najtrudniejszych słów

rozkładam się w siebie
tobie podaję zupełnie
jakbym nigdy nie była z sufitów
tych białych i niebieskich
czasami zielonych
jak kolor człowieka którego nie doznałam

pamiętasz
plątałeś się we mnie
niby w firance powieszonej bez pozwolenia
a teraz leżę pod kołdrą
podwójna

rozłożona rozleglej niż karnisz od podłogi
dziś drążę cię i wiercę
na znak pojednania

Karolina Olszewska


Od zawsze, czyli od 1986 roku, jestem kielczanką. Można powiedzieć, że zawodowo zajmuję się studiowaniem, prywatnie poświęcam się rodzinie. Nie ma więc w moim życiu żadnych rewelacji, choć oczywiście wszystko zależy od punktu widzenia. Ta, mogłoby się wydawać zwyczajna codzienność jest dla mnie najważniejsza i, o dziwo, jest bardzo dobrą inspiracją poetycką. Bo moje wiersze są tym, co ja znam, obserwuję, przeżywam i odczuwam.

Cóż więcej mogę o sobie powiedzieć? Może tyle, że kolor oczu mam zmienny w zależności od pory dnia, pogody i nastroju – jestem więc klasycznym przykładem kobiety, o której nie można powiedzieć nic pewnego.

Ulica wdowia


tej zimy chciały być młode. rozchylały w oknach firanki,
chowały do szuflad obrazki z bolesną. planowały
radosną wiosnę.

nie szyły psom rękawiczek, nie biegły na każdą żałobę.
pamiętały co ważne lecz też chciały wiele zapomnieć.
choć trudno.

zaczęły kupować mrożonki, pisać wspomnienia znad morza.
ciągle się wstydzą, że kiedyś były nagie
i było im dobrze.

tej zimy wiele razy kręciły się w kółko. w starych sukienkach,
tylko dla siebie. przyjdzie wiosna - mówiły cicho,
coraz ciszej.

15 lut 2009

bezstresowa dieta jest dla supervisora


milczenia nie milczą nigdy
w ich ciszy tlą się usypiające fregaty
zatrzymane w trójkącie saragossy
jak samoloty lądujące na lotniska
których nigdy nie zobaczyły

w milczeniu pozostaną owocowe koktajle
z tekstami zapisanymi smakiem wanilii cytrusów malin
i oczu nieba widzących już na zawsze
to czego najprościej pisząc już nie ma

klawiatura
plastikowe konserwy fikcyjnego szczęścia
herabatka zabijająca ból
zabijająca
skarpetki spodnie i niedokręcone żarówki
udające że jeszcze świecą
jak i krople wody
które będą już kapać i kapać
no bo i komu przeszkadzają
ściekające po drutowanych bezpiecznikach

co się miało wypalić
wypaliło się

zostały już tylko wizyty komornika terapeuty
wezwania do zapłaty i laptop
pełen spasionej inteligencji

***

zdrowa dieta niezdrowego stanu
poznałem ją przed
inni poznają po

***

śpij maleńka spokojnie
moje palce nie uciekają przez klawiaturę
wystukują tylko nadmiary emocji

samoloty płyną z portu do portu
glony zjadły glonojady
koktajle sporządzam tylko z naturalnych owoców
śmietany lub kefiru
dla dwojga bo nie piję już sam ze sobą
żarówka świeci bezpieczniki są bezpieczne
a woda nigdy nie kapie

ziarenka piasku odliczają każdą spokojną chwilę
przerywaną czasem miłym zaskoczeniem
kopnięciem pod żebro
dzwonkiem telefonu niosącym słowa
kocham cię
mną i tobą
takimi jak dwojaki które otrzymaliśmy od poezji
wypalonymi i utrwalonymi na zawsze
13 lut 2009

12 lut 2009

Niecierpliwie


Spoglądam za okno
wypatruję celu
czekam na obraz
który oznajmi
koniec podróży
i uwolni mnie
z objęć przedziału
dusznego potwora

Dłoń


pięć palców
pięć dotknięć
na każdym pocałunek
dla każdego obietnica
przy każdym rozstanie

kropka


kropeczka
najmniejsza
na końcu zdania
na skraju ust
na koniec dnia
na pożegnanie

***


na brzegu stołu
zawieszone nad przepaścią
słowa kruche jak szkło

***


Nadgarstek mej dłoni
Najbliżej
Palce mej dłoni
Najbliżej

Rzęsa na policzku
Najbliżej
Łza na rzęsie
Najbliżej

Ja we śnie
Najbliżej

Wierszyk


Napisać wiersz
Wierszyk pokraczny
Słowami nakreślić
chwiejny ruch dłoni
W strofie zamknąć
szum skrzydeł
Pocałunek pochować
na białej kartce papieru

Niedotknięcia


Niedotknięcia
niczym motyle
przysiadły
pod moimi powiekami
Swymi skrzydłami
rzęsy
uczciły zamknięcie oczu

Na dobry początek


Prześlę Ci z samego rana
sen pod powiekami
otulający źrenice
jasność coraz większą
jaśniejszy poranek
i głosy ptaków
przy każdym kroku

Anita Słoń


Urodziłam się, mieszkam i pracuję w Kielcach. Służbowo pasjonuje mnie prowadzenie spraw kadrowych, a prywatnie – muzyka, słowa, obrazy i smaki... Lubię życie. Dla potrzeb własnych wymyślam anioły i nimi staram się otaczać. Piszę od dawna, od zawsze... Długo sądziłam, że każdy jest poetą.

6 lut 2009

Konkurs poetycki skierowany do dzieci i młodzieży

MIEJSKI DOM KULTURY "KOSZUTKA" W KATOWICACH
ogłasza

X OGÓLNOPOLSKI TURNIEJ JEDNEGO WIERSZA

Regulamin konkursu

1. W konkursie mogą brać udział wszyscy autorzy, bez względu na przynależność do związków twórczych.

2. Warunkiem uczestnictwa jest nadesłanie jednego wiersza o dowolnej tematyce, w trzech egzemplarzach maszynopisu. Prace nie mogą być wcześniej nagradzane lub publikowane.

3. Laureaci pierwszych nagród dotychczasowych Turniejów organizowanych przez MDK "Koszutka" nie mogą brać udziału w kolejnych edycjach konkursu.

4. Nadesłany wiersz powinien być opatrzony godłem.

5. Do wiersza należy dołączyć zaklejoną kopertę, podpisaną tym samym godłem, zawierającą następujące informacje: imię, nazwisko, dokładny adres pocztowy i e-mail oraz telefon autora wiersza.

6. Termin nadsyłania prac upływa 1 maja 2009 roku.

7. Wiersze należy nadsyłać na adres: Miejski Dom Kultury "Koszutka", ul. Grażyńskiego 47, 40-126 Katowice, z dopiskiem "Turniej Jednego Wiersza".

8. Profesjonalne Jury przyzna nagrodę główną, pieniężną, wyróżnienia rzeczowe oraz wytypuje wiersze w kategorii "do druku".

9. Organizatorzy dołożą wszelkich starań, aby wyróżnione wiersze zostały opublikowane w wydawnictwie pokonkursowym. Za druk w książce będącej pokłosiem konkursu, autorzy nie otrzymują honorariów.

10. Nadesłanych prac Organizatorzy nie odsyłają.

11. Wyniki konkursu zostaną podane do publicznej wiadomości.

12. Autorzy przystępujący do konkursu wyrażają zgodę na publikowanie i przetwarzanie swoich danych osobowych w publikacjach i ogłoszeniach wyników.

13. Ogłoszenie wyników oraz wręczenie nagród odbędzie się 16 czerwca 2009 roku, w czasie "Poetyckiej Nocy Świętojańskiej", o czym autorzy wyróżnieni w turnieju zostaną powiadomieni osobnym pismem.

14. Sprawy nie objęte regulaminem oraz sporne rozstrzyga Jury oraz Organizatorzy konkursu.

5 lut 2009

Slam poetycki w KCK


KIELECKIE CENTRUM KULTURY
ZAPRASZA WSZYSTKICH


NIE POZWÓL BY INNI PISALI WIERSZE ZA CIEBIE!!!


SLAM POETYCKI
10 MARCA 2009 (WTOREK) – 16:00
MAŁA SCENA KCK


ŻYCIE. OSIEDLE. DZIEWCZYNA Z PARASOLEM. MĘŻCZYZNA Z PAPIEROSEM.
PIERWSZY RAZ. OSTATNI DZIEŃ. STRACH. PIĘKNO.


TO WSZYSTKO JEST W TWOICH WIERSZACH. WYSTARCZY, ŻE JE NAPISZESZ.


NIE BÓJ SIĘ SIEBIE!!! PRZYJDŹ I „TO” POWIEDZ!!!


ZGŁOSZENIA I INFORMACJE:
Robert Wieczorek
Impresariat KCK
041-344-90-54, 664-733-495