11 sie 2009

„Kto mówił?” - Magdalena Rylska





Mówiła, że niebo to władza i zaszczyty.
Mówiła, że niebo to pieniądz i niezależność.
Mówiła, że niebo to przywilej poniżania.
Mówiła, że niebo to rozkosz twego ciała.

Mówiła, że niebo to wiedza o wszechświecie.
Mówiła, że niebo to odpowiedź na pytanie.
Mówiła, że niebo to egzystencja w otchłaniach.
Mówiła, że niebo to radości w cierpieniach.

Zapomniała dodać, że piekło to niebo bez niej...

"Przeczytałem dziś, gdzieś..." - Marek (Ciućka) Olszewski



Przeczytałem dziś, gdzieś o kraniku z suchym noskiem.


Przypomniało mi to, że w całym tym zabieganiu
zaniedbałem trzy podstawowe litery,
budowane latami ze znalezionych kamyczków,
ziarenek piasku i pyłków wykradanych wiatrom.

Nikle mojej łazienki nie tyle są zwilżone,
co łzawią wapiennymi kropelkami,
pozostawiając trudne do usunięcia blizny.

Odbijają echo nieprzespanymi nocami,
wbijając się w kofeinowe myśli o kolejnych rachunkach,
piętrzących się bezlitośnie na biurku.

Ciche, tętniące równym pulsem echo.

Zaniedbałem obrazek, samotnie tulący się w siebie
na pogniecionym prześcieradle.

Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni zakryłem go kocem,
przed podglądającym bezczelnie chłodem
i kiedy przelewałem ostatni raz jedwabne kosmyki,
rozkoszując się ich ruchem po moich liniach papilarnych.

Trzy litery stały się już tylko miękką kanapą,
do której uciekam od zmęczonego dnia,
by nie spać nocami i szukać na białej kartce sufitu
odpowiedzi bez odpowiedzi.

Ciężkie drukowane cyfry krzyczą z rozerwanych kopert,
przygniatają tak prosty sens i jeszcze prostsze rozwiązania,
a ja wylewam słowa w wiersz, choć nie o słowa tu chodzi,
bo wystarczą milczące szepty bliskich oddechów i spojrzeń.

Przeczytałem dziś, gdzieś swoje zagubione marzenia
i morał, że nigdy nie jest za późno, na zamknięcie okien
i zatrzymanie uciekającego w milczeniu wiatru,
którym głaszcząc krawędzie bioder,
odbudzę zziębnięty alfabet jedynego prawdziwego słowa.

08 się 2009

Opinia p. Marka Czuku na temat opowiadania Joanny Rumińskiej pt: "Upragniona miłość"



Dziewczyna idealna - tak mnie postrzegali wszyscy dookoła. Byłam zabawna, piękna, inteligentna, przyjaźń ze mną oznaczała podniesienie reputacji społecznej, a przynajmniej klasowej. Ikona mody i niezawodna stylistka przyjaciółek, unikająca oczywiście wszelkiego kontaktu ze wszystkimi dziwakami nie mającymi pojęcia, co znaczy dobrze się bawić w piątkowy wieczór i wolącymi ten czas spędzić w towarzystwie książek...

Z pewnością byłam najbardziej rozchwytywaną osobą w szkole i wydaje się, że złapałam pana Boga za nogi. Przebojowości i seksapilu nie jedna mi zazdrościła, ale mi ciągle jednak czegoś brakowało....
W środku roku szkolnego do naszej klasy dołączył nowy kolega. Miał na imię Marek. Ogólnie znudzona już mdłym, jak dla mnie, adorowaniem żółtodziobów łażących za mną, jak cienie, nowy nabytek wzbudził moje zainteresowanie i wydawał się zupełnie inny... taki dojrzały, męski, a jednocześnie wyczuwało się w nim niezwykła wrażliwość. Nauczyciel od polskiego od razu go polubił. Marek pisał wiersze i opowiadania. Należał też do klubu sportowego i trenował aikido. Strasznie mi tym zaimponował i postanowiłam dłużej nie zwlekac... Spytałam go, czy mogę z nim usiąść na polskim, bo za bardzo tego przedmiotu nie rozumiem, a on jest prymusem w tej dziedzinie. Zgodził się od razu i powiedział, że księżniczkom się nie odmawia. Byłam wtedy w siódmym niebie... Wreszcie znalazłam idealnego chłopaka dla siebie. Cóż, moja radość długo nie trwała...
Marek, owszem, pomagał mi, ale nic poza tym. Nie chciał się w żaden sposób do mnie zbliżyć. Uznałam, że to dziwne, bo każdy o mnie marzył, ale zrzuciłam to na nieśmiałość biedaka i postanowiłam sama zagadać o randce. Spytałam, czy ma wolny czas w sobotę, bo akurat wszyscy znajomi są w rozjazdach i nie będę miała co robić. Nigdy nie zapomnę jego odpowiedzi: "Jakbym śmiał moją skromną osobą zawracać Ci głowę? Księżniczce nie przystoi zadawać się z byle kim..." Czułam jednocześnie smutek i wściekłość. Dostałam ewidentnie kosza... Nie mogłam dać po sobie poznać, że mnie zranił. Odpowiedziałam: "No, tak. Gdzie ja miałam głowę. Chyba musiałam być naprawdę zdesperowana, by Ci to zaproponować". Od tego momentu przez dłuższy czas przestałam się do niego odzywać. Nie mogłam sobie wybić z głowy jego słów. Wciąż tak samo bolało... Jednak prawdziwe cierpienie było dopiero przedemną...
Pewnego dnia po Marka do szkoły przyszła dziewczyna. Nie znając jej jeszcze już czułam nienawiść... Była piękna, ale prostacka. Od razu znalazła wspólny język z woźnym. Nie mogłam uwierzyć, jak on mógł woleć ją... Ja byłam od nie 100 razy lepsza pod każdym względem...
Złość zaczęła we mnie z czasem zwrastać. Nie potrafiłam tego zaakceptować.
Pod koniec ferii zimowych szkoła organizowała letnią naukę pływania. Ja byłam najlepszą pływaczką w szkole, dlatego się zgłosiłam, do roli instruktora, pomagającego moim mniej uzdolnionym kolegą. Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Marek przyszedł z Nią! całowali się, ona nie mogła się od niego odkleić, z resztą on wcale tego nie chciał. Mówiła coś o tym, jakie to pyszne pierogi przyrządza jej mama, a on słuchał z zainteresowaniem. Nie zauważyli mnie, więc musiałam dać znać o swoim istnieniu, choć najchętniej zapadłabym się pod ziemię albo ich wysłała na księżyc. Podeszłam jednak nieśmiało( co nie jest zupełnie w moim stylu) i przywitałam się z nimi. Ona jakby ucieszyła się na mój widok i zaraz zaczęła mi prawić komplementy: "Jakie ty masz śliczne włosy! Nie to, co moje kudły..." Marek zaraz się wtrącił i rzekł: "Kiedy ja kocham te Twoje niesforne kosmyki! I nie waż się ich ścinać, mój Kudłaczu." "Kudłaczu?? Jakie to żałosne..."- pomyślałam sobie. Jak można woleć rozczochrany nieład od profesjonalnie wymodelowanych włosów?? Z wymuszonym uśmiechem oddaliłam się od nich, mówiąc, że mam tu sporo obowiązków jako instruktorka. Po chwili wokół niej zebrały się wszystkie typowe "lalki Barbie"(swego czasu moje przyjaciółki) z naszej szkoły. Były zaciekawione dziwną, nietypową dziewczyną różniącą się praktycznie wszystkim od nich. Postanowiły sobie z niej zadrwić i myśląc, że nie miała jeszcze styczności z takim basenem zaczęły ją przekonywać, że aby się lepiej oswoić z wodą, trzeba od razu skoczyć z dużej wysokości. Ja się nie wtrąciłam do tej intrygi, choć również nie zrobiłam nic, by im w tym przeszkodzić. Nawet mnie to trochę rozbawiło, ale nie sądziłam, że ona weźmie to na poważnie. Przecież każdy głupi by wyczuł, że one się nabijają... Może własnie dlatego chciała im udowodnić, że potrafi skoczyć. Marek w tym czasie był w szatni, a ja z daleka widziałam Agę stojącą na skoczni. Pomyślałam, że pewnie ma doświadczenie, skoro przygotowuje się do skoku z takiej wysokości. Nie przyszło mi nawet na myśl, że uwierzyła w słowa dziewczyn albo, chce im udowodnić, że wykona dobry skok, choć robi to pierwszy raz w życiu! Długo nie trzeba było czekać na tragedię....
Dziewczyna zaczęła się topić. Nie zastanawiając się długo, poleciałam jej na ratunek. Udzieliłam pierwszej pomocy i jakoś odzyskała przytomność. Marek gdy tylko usłyszał jej płacz, pojawił się tuż obok. "Boże, co się stało??" - krzyczał. Ja nie byłam w stanie wydobyć z siebie ani słowa. Aga jęczała z bólu. Powiedziała, że nie ma czucia w nogach. Przeraziłam się... Jedna z moich kumpel podbiegła do mnie i wyjaśniła, że nie sądziła w aż tak wielką naiwność dziewczyny. Wtedy zrozumiałam, że gdybym jej nie zostawiała jej samej i potraktowała poważnie jej łatwowierność, pewnie nic by się nie stało...
Agę zabrała karetka. Ja poszłam do domu. Nie mogłam znieść tej sytuacji. Przez tydzień nie wychodziłam z pokoju. Nie chciałam widzieć kumpeli ani kogokolwiek innego. Mama się o mnie martwiła, a ja jak zwykle zbyłam ją, mówiąc, żeby nie wtykała nosa w nie swoje sprawy. Zawsze jej tak mówiłam... Boże, jak dzis żałuję.
W końcu odważyłam się iść do szkoły z postanowieniem, że zapytam Marka o zdrowie Agi. Strasznie się martwiłam... Gdyby się jej coś stało, to nigdy bym sobie tego nie wybaczyła. Marka nie było w szkole. Kumple powiedzieli, że dłuższy czas się już nie pokazywał i nie wiadomo, co z nim jest... Postanowiłam zdobyć jego adres i dowiedzieć się czegoś więcej. Jego przyjaciell, który się we mnie podkochiwał od razu dał mi to, czego chcę.
Dom Marka był wielki i przypominał pałac. Zadzwoniłam i w drzwiach pojawiła się gosposia. Kazała mi zaczekać w salonie. Dom tak jak z zewnątrz i wewnątrz był piekny. nagle przedemną stanął On... "Hej" - tylko zdołałam z siebie wykrztusić. On milczał, wpatrując się w ścianę. "Co z Agą?" - spytałam. To ewidentnie wywołało jego zainteresowanie i wreszcie spojrzał mi w oczy. "A co ma być? Po co chcesz wiedzieć, księżniczko? Nie potrzebuję Twojego współczucia. Lepiej wracaj do swojego różowego pokoiku i nie zawracaj sobie głowy problemami zwykłych, szarych ludzi." W tym momencie dotarło do mnie, że on mnie traktuje, jak rozpieszczoną dziewuchę, a co garsza poczułam, że ma rację... Nawet przychodząc tam, przyszłam dla dobra własnego, by zaspokoic swoje pragnienie, co do jego osoby. Po dłuższej chwili zastanowienia odpowiedziałam: "Nie osądzaj mnie tak pochopnie. Takie osądy mnie bardzo ranią. Ja, tak jak i ty, mam uczucia, potrafię kochać, nienawidzieć i cierpieć! Nie możesz mnie szufladkować na podstawie może drobnej skłonności do przechwalania się i tego, że jestem popularna!" "Nie chcę Cię osądzać i nie mam na to sił. Po prostu nie miałem, nie mam i nie będę miał żądnej przyjemności z przebywania z Tobą ani jakiejkolwiek rozmowy. Widzę, jak to ty szufladkujesz ludzi na te lepsze i gorsze kategorię. Nie będę z taką osobą, jak ty, rozmawiać o tym, jak cierpie po stracie najbliższej mi osoby..." - usłyszałam po chwili.
"O Boże! Ona umarła??" - spytałam. Długo milczał. W pewnej chwili zauwałyłam, że zmiażdżył w dłoni szklankę z wodą. Przeraziło mnie to... w końcu jednak usłyszałam odpowiedź: "Żyje...ale jest sparaliżowana i przez to sądzi, że gorsza. Nie wiadomo, czy odzyska czucie w nogach... Nie chce mnie znać. Mówi, że nie skarze mnie na życie z kaleką..." zamurowało mnie... Nie wiedziałam, co mam rzec. Nagle zaczął dzwonić mi telefon w torbie. Okazało się, że to mama... Nie przejmując się zbytnio odrzuciłam połaczenie... Teraz najważniejszy był dla mnie Marek...
Długo tam nie zabawiłam, bo tłumacząc, że chce być sam, Marek wyprosił mnie i nie pozostało mi nic innego, jak wrócić do domu.
O dziwo, mamy nie było tam, więc musiałam sobie odgrzać wczorajszy obiad, potem jeszcze obejrzałam film i zanim się obejrzałam zrobiło się póżno, a mamy nadal nie było... Nagle zauważyłam kartkę na lodówcę, zastawioną specjalnie dla mnie. Był na niej adres szpitala i prośba mamy, bym jak najszybciej tam przyjechała.
Nie czekając ani chwili dłużej, udałam się pod wskazany adres.
Przy wejściu spytałam pielęgniarkę, gdzie leży moja mama. Ona poprosiła o nazwisko. Gdy je usłyszała, jakby się zmieszała. Zaczęłam się denerwować i w końcu wydusiłam z niej prawdę.. "Pani mama... Przykro mi..." - zamamrotała pod nosem. W tym momencie, jakby coś we mnie pękło. Zaczęłam biec przed siebie, nie wiedząc tak naprawdę gdzie... Musiałam ją zobaczyć! To był szok. Do dziś nie potrafię o tym mówić. Zrozumiałam jaka byłam samolubna, okropna i choć posiadam urodę zewnętrzną, jestem kompletnie pusta w środku...
Po miesiącu od tego wydarzenia, wróciłam do szkoły. Nie obchodził mnie ani Marek, ani ciuchy, ani popularność. Nic. Lekcje schodziły mi na gapieniu się w okno. Pewnego razu naszła mnie myśl, by ze sobą skończyć. Stanęłam na krawędzi piętra, na korytarzu szkolnym i zapałałam wielką ochotą na skok... Nagle poczułam czyjeś dłonie na swoich biodrach. To były dłonie Marka. Trzymał mnie z całych sił i powiedział: "Masz przecież wszystko... Co ty wyprawiasz? Chcesz to teraz zaprzepaścić? W życiu jeszcze nie raz będziesz miała mementy załamań, ale będą też te dobre chwile... Gwarantuję Ci i dla nich właśnie warto żyć." Długo myślałam nad jego słowami i doszłam do wniosku, że miał rację. Dwa tygodnie póżniej, ku mojemu zdziwieniu przysiadł się do mnie i zaczął mówić: "Coś czuję, że bezemnie sobie z tym polakiem nie poradzisz." Po czym dodał: "Wierzysz w przeznaczenie? Czy los z góry nam przesądza piekło za życia, czy każdy jest kowalem swojego losu i może zadbać o szczęście i bezpieczeństwo bliskich?" Ja za bardzo nie wiedziałam, co odpowiedzieć i tylko spojrzałam mu głęboko w oczy, widząc w nich nieskończoną głębie oceanu pogrążoną w smutku. I tak się zaczęło... Nie wiem, jak to możliwe, ale staliśmy się sobie bratnimi duszami. Te tragedie nas do siebie zbliżyły. Nawet w snach nie marzyłam o takiej bliskości z nim, po tym, jak dał mi kosza. Powoli wróciła mi chęć życia i to tylko dzięki niemu. Wtedy chciałam mu wyznać prawdę. To, co wciąż mi ciążyło na sercu - prawdę o wypadku Agi. Zanim zdążyłam z siebie coś wydusić, on rzekł: "Mirko, ja z początku myślałem, że jesteś pustą, bezwartościową dziewczyną... I tak bym myslał do dziś, gdyby nie te tragedie. Nie potrafiłem sie pogodzić z odejściem Agnieszki i wtedy dowiedziałem się o Twoim nieszczęściu. Wybacz, może to się wyda trochę samolubne, ale utożsamiłem się jakoś dzięki temu z Tobą. Chiciałem ukoić Twój ból, mając nadzieję, że mój też wtedy minie... I myślę, że ukoiłem... Tyle, że miłością, którą do ciebie zapałałem. Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że będziemy parą, bym go wyśmiał, ale przebywając z Tobą i rozmawiając, przekonałem się, że jestem wspaniała. Nie doceniałem Twojej dobroci i słodyczy. Tak bardzo przeżyłaś śmierć matki. Nie zasłużyłaś na takie cierpienie. Chciałbym się Tobą zaopiekować i już na zawsze przegonić smutek z Twojego życia."
W tym momencie mnie zamurowało i pamiętając dobrze o mojej winie odpowiedziałam: "Może Twoje pierwsze osądy, co do mojej osoby były trafne... Nie czuję się dobra i zasłużyłam na... na najgorsze." " Nie mów tak! Proszę, nie zadręczaj się! To nie nasza wina, że nasi bliscy odeszli. Nigdy bym nie przypuszczał, że takie słowa, kiedyś usłyszę z twoich ust. Jesteś wspaniałą dziewczyną i nie obwiniaj się już więcej" - powiedział mi do ucha. Po tych słowach zamilkłam i postanowiłam cieszyć się szczęściem jakie Bóg mi dał, dając jego miłość.
Minęło pór roku. Zmieniłam się diametralnie. Nie obracałam się już w tym samym towarzystwie. Jedyne, co miało sens, to Marek i ludzie, których poznałam będąc już zwyczajną, aczkolwiek szczęśliwą dziewczyną. Moja sielanka trwała jednak krótko...
Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie Marek. " Hej, Kocie! Co tam słychać?" - zadowolona spytałam. Jego odpowiedź mnie lekko zaniepokoiła. Odpowiedział: " A cóż mógłbym innego robić, jako niewolnik Twego uroku, jak nie myśleć o Tobie. Pzecież jesteś moją księżniczką..." Dziwnie to zabrzmiało. Ostatni raz takim tonem do mnie mówił, wtedy, gdy dał mi kosza. Po chwili zaproponował, że po mnie wpadnie i gdzieś wyjdziemy. Wspomniał jeszcze, że ma dla mnie jakąś niespodziankę...
Na miejscu był jakiś zgaszony i nie potrafił spojrzeć mi w oczy. Zirytowało mnie to i by zabić tą nieznośną ciszę, spytałam o tą niespodziankę. Wtedy on na mnie spojrzał, wyjął czerwoną różę z kieszeni i... rzucił mi ją w twarz. "Co ty wyprawiasz??" - krzyknęłam. "Dobrze się bawiłaś przyczyniając się do kalectwa Agi? W końcu Księżniczka musi za wszelką cenę osiągnąć zamierzony cel, prawda?" - odpowiedział. Poczułam, że grunt mi się pali pod nogami i lada moment go stracę... Chciałam zacząć się tłumaczyć, ale on nie pozwolił mi dojść do słowa i zaczął mówić dalej: "Myślałem... miałem nadzieję, że jesteś równie wartościowa, jak Aga. Przeklinałem się za to, jaki byłem kiedyś dla Ciebie oschły, a okazuje się, że ty nawet do pięt nie dorastasz Agnieszce! Twoje koleżaneczki(chodziło mu o te same, które przyczyniły się do wypadku Agi) podeszły do mnie na przerwie i zdały mi relację z Twoich nauk, jakie to dobre jest zachartowanie się z wysokością na basenie dla początkujących. Nie mogłem w to uwierzyć, ale one zasiały we mnie ziarno wątpliwości. Skontaktowałem się z Agą i zapytałem, czy ktoś jej wmawiał bzdurę, że powinna od razu wejść na wielką skocznie. Ona tylko rozpłakała się do słuchawki i krzyknęła, że mam jej dać spokój i już nigdy więcej nie dzwonić... Ja jednak błagałem, by odpowiedziała i w końcu uległa. Ustawiłyście się wokół niej jak sępy zgłodniałe świeżego pożywienia. Ty i tamte! Do pustego serca nie da się wlać uczucia, a ty, jesteś pusta...." Odjęło mi mowę, poczułam, że się duszę. Nie mogłam znaleźć słów, które choć trochę by mnie usprawiedliwiły. Czemu one mi to zrobiły? Były zazdrosne, że już mi nie odpowiada ich towarzystwo? Spojrzałam jeszcze na Marka i uciekłam do domu. Zaczęłam płakać w poduszkę, myśląc, jak by tu jego udobruchać. Sporo czasu mi to zajęło. Dwa tygodnie póżniej, przepełniona nadzieją i gotawa odeprzeć każdy jego wyrzut, weszłam do klasy i... przywitał mnie Przemek - najlepszy przyjaciel Marka. Ze smutkiem oznajmił, że Marek się wyprowadza i już nie będzie chodził do tej szkoły. od razu po tych słowach, wybiegłam w kierunku jego domu, ale w środku zastałam tylko pomoc domową, zbierająca ostatki drobiazgów, które zostały uznane za najmniej wartościowe i na samą końcówkę przeprowadzki znaleziono czas, by je zabrać. Kobieta nie chciała mi powiedzieć, gdzie teraz mieszka Marek z rodziną i kazała się oddalić. Zanim poszłam, dała mi jednak list od Marka, w którym było napisane tylko jedno zdanie: "Do pustego serca nie da się wlać miłości..."

opinia


Ciekawe opowiadanie z życia wzięte, w którym zmieniają się sytuacje zmierzając do niespodziewanego zakończenia. Jedynie pewne wątpliwości wzbudzają niektóre postawy od strony psychologicznej, czy są one prawdopodobne. Ale - z drugiej strony - to autor jest panem sytuacji i może sobie pozwolić na wiele. A poza tym bohaterami są uczniowie, a w tym wieku takie duże "zawirowania" są możliwe.
Joanna Rumińska ma z pewnością zadatki na dobrą pisarkę.




Serdecznie
MC

9 sie 2009

"Kofeina" - Malgorzata Południak



przypomniał rano w jaki sposób będzie mnie zabijał
wyznaczył zejście w piątek ciut po godzinie nieszporów
znowu piję kawę i siłą woli pragnę tradycyjnie a kogut
pieje aż na górze gwoździe rdzewieją codzienne czynności
więc nie musisz tłumaczyć trzech tomów Miłosza bardziej
zrozumiałam Kunderę zza opasłych powieści to jednak żart
choć ocet wypełnił płuca po zęby dawno nie było tak wesoło



6 sie 2009

"przemierzając odcinki. strefa podmiejska" - Arleta Cłapa




autobus kołysze jako ostatni z pospiesznych.

ziewanie rozprzestrzenia się drogą łańcuchową
i nie pomaga zimny kompres szyb. wszystko zapomnę
na ostatnim przystanku. widoki mnożą się, wcięta talia
suminy na zakolu i rozebrana tama. za ulicówką

jarmark, każdy potyka się o ten sam kamień, strużyny

z całego roku spływają nurtem. ciągniemy los
o lepszą porcję, gdybyśmy znali zakończenie, byłoby łatwiej?
wiatr trzaska wierzejami, świt szarpie za ramię. chrypka

wydobywa się spod fałd śniegu, gdy naciskam butami.

Arleta Cłapa



Nazywam się Arleta Cłapa, urodziłam się w 1974r. Mieszkam w Sieradzu, pracuję w Domu Pomocy Społecznej. Ukończyłam Studia Pedagogiczne o kierunku: profilaktyka i terapia. Od 2006r wystawiam swoje wiersze w Internecie.

5 sie 2009

"Koncert świerszcza" - Eligiusz Dymowski



Moich uczuć na codzienność nie wystarczy -


zbyt porwane, poplątane,
wciąż na tarczy.

Sny za późno się spełniają
albo wcale.

Wciąż te same dni i noce
odmierzane.

Jakby jeszcze było mało: ktoś odchodzi.
Gubi słowa, aby wyznać najważniejsze.

To co proste miało być –
pozakrzywiane.

To co śmieszne, już nie śmieszy,
bo wyśmiane.

Jeszcze jakiś zapach kwiatów,
zasuszonych wraz z miłością co umarła.

Niech ten koncert się zakończy,
bo nie można żyć tęsknotą tak – u diabła!

"Nadzieja" - Emilia Porowska



Czym dotąd życie mi było?
A czym się stało?
Ledwo przyszło
a już odeszło.
Nadeszły wybory i
ten mętlik w głowie.
Co ja mam zrobić?
Kim jestem?
Brak odpowiedzi, nic nie słyszałam
gdy Pana Boga o to pytałam.
Czekam- choć nie wiem no co.
Nadzieja?
W końcu jednak nadeszła.
i ona nadal mnie trzyma.

Emilia Porowska



Nazywam się Emilia i mam 20 lat.Jestem z okolic Białegostoku. Piszę wiersze, piosenki itd.
Lubię to i chciałabym znać czyjś opinie na ich temat...


"kilka zmyślonych kieleckich historii" - Robert Wieczorek



siadał na przystanku na buczka - nigdy nie mówił
p a d e r e w s k i e g o. dawał dwa złote menelowi
spod monte carlo, zlatywały się gołębie. parzyło
słońce odbijane w dachach banków. spluwał.

był żydem z obcym akcentem, chodził wzdłuż silnicy
obok sphinxa, azteca, przy salonie sukni ślubnych,
barze szybkiej ryby, przy skarlałym żywopłocie
zrozumiał, że pomniki to nie wszystko. wrzucił grosz.

młody miał nóż. nie bał się. inni też się nie bali.
zwykła wojna o flagę, o to, kto pierwszy
stanie na stercie desek. młody poszedł z nożem na miasto,
żółto czerwony chłopiec z placu broni aż po grób.

piękne kobiety i wspaniali mężczyźni cudownie
spędzają czas. idą ulicą sienkiewicza, przechodzą
na plac artystów. w wózkach pchają przyszłość,
z kruchych wafelków ścieka woda śmietankowa.

miasta nanoszą się w nadrzecznych zatokach,
oblepiają mułem drzewa wokół wzgórz. miasta
tak łatwo mogą znów stać się pustką zastygłą
w kilku przesadnie dopieszczanych skorupach.

nad wszystkim latawiec jak płetwa rekina
tnie niebo na miejsca i czas.

"Teatr niezrealizowany" - Marek (Ciućka) Olszewski




Zatrzymaj czas, spójrz w lustro i wróć!

O co ja proszę. Nie tylko znasz swoje odbicie,
ale patrzyłeś nim poprzez siebie.
Byłeś również własnym cieniem,
zamiatającym za sobą/Tobą ślady nagich stóp.

Zrozum kobietę! Przecież patrzyłeś na świat
oczami czarnego psa, rodzącej i bestii.

Byłeś w miejscach, które się nie wydarzyły.
Piłeś wódkę na brukowanej krakowskiej uliczce
w towarzystwie skorumpowanego Szemkiela,
piłeś z Jezusem, a Matka Kurwa...

Byłeś nagi!

Pozostawiłam Cię Tobie/sobie pod Równicą,
nad Jeziorem Czorsztyńskim i niejednokrotnie...
- nawet nie wiesz ile razy rozciągałam dla Ciebie
zbyt ciasne i płynące pod prąd asfalty.
Nawet nie wiesz, dlaczego zamiast dziwki
na poboczu stał Indianin. Wiedzą ci, którymi byłeś.

A Ty ubierasz się teraz skórą niemowlęcia,
nosisz w ramionach cielesne dziecko
cielesnej kobiety i żyjesz.

Widziałeś kiedyś pomnik ojca?
Poety, twórcy, grajka, barda, myśliciela, ale ojca?

Drwisz sobie ze mnie, że skłócić trzewi nie mogę,
kartki zdejmujesz ze ścian w nadzwyczajnym spokoju
i piszesz wiersze o miłości.

Kurwa mać!

Stworzyłeś świat poza zasięgiem jakiejkolwiek logiki,
a teraz stąpasz po pospolitej ziemi i cieszysz się
każdym krokiem, muśnięciem i ciszą.

Pamiętasz Starego Boga - tego z czwartego piętra?
Mogłeś pociągać za sznurki, nadawać kształty kończyną,
a Ty klękasz przed krzyżem i wyznajesz żal.

Mijasz mnie i jedyne co czujesz to niepozorny dreszczyk.
Potrząsasz ramionami i strzepujesz niczym pył
- nic nieznaczący proch zdradzonej kochanki.
Byłam Ci bursztynem i rubinową kredką,
malowałam Ciebie, Ty mnie dotykami,

a teraz na scenie tańczę tango na jedną parę stóp.

26 lip 2009

"Rdzawy, czarna i stara, szara sowa" - Marek (Ciućka) Olszewski



Płaczą zmęczone strychniną trzewia,
zdejmując dłonie z kierownicy,
gdy słyszę słowa ponad słowa,
będące krzywym zwierciadłem.

Milczę w echu zwątpienia,
któremu obce są uderzenia tłoków
i frezujące piastę łożyska.
Milczę nie żałując tłustych łez,
bowiem na tej mikronowej nici
można unieść więcej niż napisano.

Można,

jednak czy ktoś to zauważa?
Jest mnie zbyt wiele,
gdzie być nie powinno,
choć bez tego nie było by nic
i nawet ściany straciły by kolor,
jak podrdzewiały kaloryfer z toalety.

A może to ja już oślepłem?
Szukam zbyt wiele
i ponad wartości, wartością nie będące.
Może nie ma już nic
i leżę pod zbutwiałym krzyżem rowu?

Może,

Ale czy to coś zmienia?

Zegar nie kręci się naturalnie,
wskazówka ściera znaki i symbole,
pozostawiając białą plamę minionego czasu
- jak gdyby nic się nie wydarzyło
i tu rodzą się wątpliwości sensu,
na kanwie opowieści i przykładów
widzianych ostatnimi dni.

Po co? Jak i po co ten wiersz,
którego puentą jest tępy wzrok,
podróżujący krawędzią ostrza brzytwy?

To rozumie chyba tylko rdzawy kot,
z czarnej wstęgi o białych obszyciach,
który najwyraźniej sczytał głębię źrenic
i mała-czarna, nie pasteryzowana, grzeszna,
z woalką na karmazynowej krawędzi
po niewłaściwie zerwanej banderoli.

A stara sowa?

Stara sowa jest jak szara, tak gruba
i swoje po swojemu wie.
06 lip 2009

„Kto mówił?” - Magadlena Rylska



Mówiła, że niebo to władza i zaszczyty.


Mówiła, że niebo to pieniądz i niezależność.
Mówiła, że niebo to przywilej poniżania.
Mówiła, że niebo to rozkosz twego ciała.

Mówiła, że niebo to wiedza o wszechświecie.
Mówiła, że niebo to odpowiedź na pytanie.
Mówiła, że niebo to egzystencja w otchłaniach.

Mówiła, że niebo to radości w cierpieniach.

Zapomniała dodać, że piekło to niebo bez niej...

2 sie 2009

„Spóźniony deszcz” - Magdalena Rylska



Deszczu mój srebrny,
dzwoniłeś w me okno
chcąc się wprosić
na małą pogawędkę.

Historie prawiłeś,
smugami znaczyłeś myśli
pragnąc się wtopić
w zastygłą podświadomość.

Nie udało się,
nie Tobie, nie dziś,
nie próbuj już więcej...
ale może jutro?

"Zaduma" - Małgorzata Kędziorska




Jestem jak oderwany
Od korzeni pęd
Miotam się bezładnie
Usiłując znaleźć skrawek ziemi
Na którym mogłabym osiąść
Pragnę znaleźć
Swoje miejsce w życiu
Chcę zapuścić korzenie
I wydać nowe pędy
Lecz gdziekolwiek przysiądę
Nie ma dla mnie miejsca
Wiatr pcha mnie
Wciąż dalej i dalej
Próbując złamać i wykruszyć
To co ze mnie pozostało
Lecz wierzę ,że kiedyś
Odnajdę swoje źródło
Z którego popłynie ku mnie miłość
Znajdę swoją przystań
Do której zakotwiczę
A z moich korzeni
Wyrośnie nowy pęd
Przedłużając me życie na wieczność