17 lut 2009

Ela Galoch


kiedyś wyjedziemy do Wenecji,

z tych wszystkich miasteczek, prześwietlających do żywej kości
jak karnawał w Rio – by wreszcie otworzyć się - nawet w maskach Dell’arte,
gdzie trzeba się będzie odgadnąć za szpetnym nosem lekarza zadżumionych,
rozognionym spojrzeniem Arlekina, albo w pięknym kostiumie Kolombiny
z twarzą Catherine Deneuve. Dzięki wodzie, migającej gdzieniegdzie
w rokokowych bruzdach, wszyscy spełnimy się: głupcy staną się mędrcami,
urzędnicy - rycerzami. Bo jeśli życie jest snem – tu, wraz z tobą –

nawet po omacku dojdę do jego brzegu i będziesz mi
drzewem laurowym, które na zawsze będzie rodzić tylko wieńce, a ja
zerwę dla ciebie jaśmin, który jest jaśminem, choćby okazało się, że plaża
przy Lido przeobraziła się w kolejną parabolę. To edeńska miara, fatamorgana
w przerwie na cappuccino. Niech się zdaje wszystko, zaistniejemy
w przezroczystości tła ogólnego i ożywionej w słońcu
mauretańskiej galerii, rozciągając w czasie wyobraźnię
po kolana w miejscu, gdzie nie obowiązuje codzienna trywialność.
Poczuć się jak odaliska, uciekająca od świtu

pod osłoną haremu, bo rzeczywistość istniejąca tylko w jednej wersji,
jest zesłaniem. W tym w feerycznym dotyku pałaców niczym ramion,
nareszcie nabiera się czułość wszystkimi zmysłami.
Przecież od początku mężczyźni kradli welony, by między labiryntem
menuetów wślizgiwać się do żeńskich klasztorów: kruszyć nieśmiertelność,
doznając siebie nawet w grozie upadającego miecza.
Bycie kimś innym, polega na byciu sobą: na epizodycznej
bryzie, która wdziera się w wielkomiejską samotność.

1 komentarz:

  1. W miejscu, gdzie obowiązuje codzienna trywialność, ta poezja kruszy banał, zabiera do Wenecji, robi z nas gołebie... wojtek hieronymus ae borkowski

    OdpowiedzUsuń