11 mar 2009

"Lot dzikiej gęsi" - Leszek Żuliński



Tamtego dnia
Małgorzata podeszła do mnie z takim impetem,
jakby z góry wiedziała, co ma się stać;
z jej ramion zsunęły się brokaty
aż jasność różowego ciała zakuła w oczy
nawykłe tylko do przepatrywania nocy;
czułem pragnienie, które parowało każdą szczeliną jej skóry,
czułem ten dziwny dreszcz, który przebiegał
przez jej kręgosłup,
wpadał między pośladki
i ginął w grząskim moczarze,
skąd dochodziło echo mojego skomlenia.

Kiedy odbiliśmy się od podłogi,
świat wstrzymał oddech,
gwiazdy zaczęły spadać z sufitu na łeb na szyję,
ściany zawirowały jak oszalałe,
don kichot ruszył do szarży
w niemej dzielności
i zapamiętaniu.

Włosy Małgorzaty
tańczyły jak witki wierzby
przeczuwające nawałnicę;
od jej warg odrywał się daleki grzmot,
coraz wyżej szybowały uda rozłożone do lotu,
i nagle z ust dobył się krzyk dzikiej gęsi,
która odbija się od tafli jeziora i wznosi
ku kłębom nadchodzącej burzy.

Potem leżeliśmy obok siebie dysząc.
Małgorzata wyszarpywała pazury z moich pleców,
czesała nastroszone pióra
i gęgała mi do ucha
swoje codzienne
głupstewka.

3 komentarze: