i nadszedł świt
wyrywając drzewom włosy
seplenił o tym
że miłość jak wodorosty
trzyma dopóki płuca nie wypełnią się
ostatnim nie
i nadszedł świt
wyrywając drzewom włosy
seplenił o tym
że miłość jak wodorosty
trzyma dopóki płuca nie wypełnią się
ostatnim nie
Tak więc nie było tam ognia
Jak wszyscy myśleli
Szatkującego przestrzeń
Na kręgi
Nie było grzeszników
Ani świętych
Pokutujących za niewinność
Nawet tamtejsza rzeka
To nic więcej jak rzeka
Pytasz zatem co było
Zwykłe popołudnie
Winogrona dojrzewały za oknem
W roztopionym maśle grzęzła mucha
Pamiętam też że rozciąłem sobie palec
O jeszcze tępy nóż
-Naostrz go - powiedziała przed wyjściem
Potem był telefon
I garść ziemi
W której musiałem zmieścić
To czego nie zdążyłem dać inaczej
Ścieżka też była zwykła
Skrojona na miarę
Zwężona do jednych ramion
I pomniejszona o jutro
że opuszczę cię aż do śmierci
powiedz tylko słowo a stanie się
inaczej przecież być mogło
ale zobacz to już trzeci upadek
i niby nieobecność ale przecież jest
milczącą obecnością szkli się w oczach
zapętla na szyi
słowem
co miało mocno huknąć
lecz tylko skruszone jak opłatek
a on przecież kazał dzielić się
więc dla ciebie i dla mnie ułomek
ostatni raz
powietrze w usta i zacisnąć
zęby
Nic dodać, nic ująć. Nie znajduję zbędnego słowa, ani niczego, co chciałabym zmienić. może tylko "co" na "które" (słowo), ale to też niekoniecznie. Ja po prostu nie lubię tego "co" - częstego dosyć w poezji. Znajduję natomiast piękne obrazy słowne i porównania: "zapętla na szyi słowem" czy (słowo) "skruszone jak opłatek". Pierwszy wers drażni... i dobrze, tak ma być! Uderzenie na początku i na końcu.
Pani wiersze są czyste.
zakłada na siebie wełniany płaszcz z virgin wool
cały teatr z poszukiwaniem autonomii
zanika kiedy kupuje łóżko
wtargane przez niego na ósme piętro
charyzmaty przypisane matce i żonie kto silniejszy
nie utrudniają podawania herbaty w papierowych kubkach
nabiera wątpliwości czy z powodu spalonego
niegdyś stanika między nimi nie ma wspólnych celi
zajmując równoległe miejsce na materacu
Graj rytmem przeczołganych organów
Koncentrujących w szczupłym
Gabinecie tylko słów
Koncentrujących się na
Wyglądaniu
Zasiadaj
Granicą zdziwienia
W bezwładnych źrenicach
Graj
W konkursie na podobną
Technikę pięści w słuchaniu
Obieraj cuda ze skórki
W towarzystwie zużytej aureoli
Wymachuj
I skacz
I tup nad głowami
Zanim cię odnotują w terminarzu wiecznym
zakłada na siebie wełniany płaszcz z virgin wool
cały teatr z poszukiwaniem autonomii
zanika kiedy kupuje łóżko
wtargane przez niego na ósme piętro
charyzmaty przypisane matce i żonie kto silniejszy
nie utrudniają podawania herbaty w papierowych kubkach
nabiera wątpliwości czy z powodu spalonego
niegdyś stanika między nimi nie ma wspólnych celi
zajmując równoległe miejsce na materacu
Ten wiersz jest jakby wyrwany z kontekstu. Tytuł sugeruje o czym ma być, ale czy tak jest? Pierwszy wers - jeżeli "virgin wool", to po co pisać, że wełniany? Drugi wers w drugiej zwrotce - zupełnie nie wiadomo o co chodzi. Poezja i pisanie wierszy nie polega na tym, że łączymy dowolnie słowa, albo robimy długie skoki myślowe i wówczas - jeśli staje się to niezrozumiałe, to już jest poezją.
Pomocy, chcę zgłosić zaginięcie.
Stałam z nią twarzą w twarz,
a gdy odwróciłam się na pięcie
i spojrzałam przez ramię - była tylko mgła,
w której miasto lubuje się zacięcie.
Opisać ją? Dobrze, spróbuję...
Drobna osoba, dziewczyna, jak wszystkie.
Nie jest wysoka, łatwo ginie w tłumie,
wysoko gdzieś patrzy oczyma z błyskiem,
na wielu rzeczach skupić się nie umie.
Czy moja rodzina? Czy sąsiadka?
Rodzona siostra, kuzynka czy matka?
Chroń je wszystkie, Ty co na Niebie!
Ja po prostu zgubiłam siebie.
W pierwszej zwrotce ostatni wers jest napisany tylko po to, żeby był rym. Poza tym ten rym razi. Proponuję zmienić ten wers. W drugiej zwrotce ładny rym "wszystkie - błyskiem". Natomiast ostatnia zwrotka nie przystaje do wcześniejszych. Skąd się wzięła rodzina, sąsiadka, siostra, kuzynka, matka? skoro podmiot liryczny zgubił siebie, to dlaczego trzeba chronić wszystkich innych? Proszę to przemyśleć.Lepiej będzie brzmiało (i logiczniej będzie), gdy wszystkie te osoby będą "Jej" szukały także, a prośbę o ochronę trzeba skierować raczej o "ochronę siebie" (może o wszystkie te osoby), jeżeli jest się zagubionym. Może: szuka rodzina,,, itp. Wydaje mi się, że Pani dopiero zaczyna pisać wiersze. Proszę napisany wiersz odłożyć, a po pewnym czasie przeczytać sobie głośno - wówczas, z dystansu, zobaczy Pani jak wiele trzeba będzie zmienić.
Wcześniejszy piruet klepsydry
i chwilowa przerwa
zanim jedno z wielu ziaren ujrzy światło.
Wyrwany z idyllicznych objęć Morfeusza
myślę o ostatniej niedzieli października.
Szerzej otwarte oczy ukazują warkocz Bereniki,
więc odrzucam koncepcję Michaela Myersa.
Wenus przywita słońce.
Zachwyciłeś się pierwszym słowem, ja - twoim ciałem
i spojrzeniem ascety, w którym nie widziałam dna, ani drogi.
Śnieg prószył o zmierzchu, usta rozchyliłeś.
Pochwyciłam z pragnienia pierwszą sylabę.
Kartka zadrukowana wierszem rozkwitła w twojej dłoni.
Pisaliśmy do siebie, by smakować, pieścić myślami zmysły,
wprowadzać w drżenie słowa. Pisaliśmy, by się całować,
a nasze bijące głośno serca sklejały się i pękały na powrót
pod ciosem metafor. Dusze ścigały się w labiryntach wieków,
z miasta do miasta, z epoki do epoki. Wyrwana ze świata
zawisłam w przestrzeni. Mówią, że był to nagły wypadek.
Pas uratował mi życie, ale dotyk... Uwierzysz?
zsunął się z policzka, a świat się zaplamił.
Czasami jednak wydaje mi się - widzę cię kącikiem oka.
Pojawiasz się raptem, taki jak dawniej,
jakbyś gotowy był znowu do drogi - więc myślę wręcz,
że w życiu po życiu, gdy wszystko się dokona,
a czas się zakrzywi, spotkam cię w pętli przestrzeni
i tak jak wtedy, pochwycę w płuca twoją sylabę.
Boże spraw by znikło zło wtedy powiem że warto było
DOM ŚRODOWISK TWÓRCZYCH
„PAŁAC T. ZIELIŃSKIEGO” w Kielcach przy ul. Zamkowej 5
KIELECKI ODDZIAŁ ZLP i OW „STON 2”
Z A P R A S Z A J Ą do DŚT
22 lutego br. (w poniedziałek) o godz. 17
na spotkanie literackie
promujące specjalny podwójny numer „Świętokrz. Kwartalnika Literackiego”
zawierający edycję 2 z serii Pisarze regionu świętokrzyskiego w oczach krytyków
oraz prezentujące
nowo przyjętych do ZLP członków
IWONĘ ZIELIŃSKA-ZAMORĘ
(poetkę, nowelistkę, red. nacz.
„Sekretów ŻAR-u”)
i HENRYKA MORAWSKIEGO
(poetę, eseistę, regionalistę)
Wystąpią prócz autorów
STANISŁAW NYCZAJ – prezes Oddziału ZLP,
red. nacz. „ŚKL”
BOHDAN GUMOWSKI – interpretator poezji i prozy
zespół instrumentalno-wokalny
AUTORZY ZAPRASZAJĄ NA KIERMASZ ICH KSIĄŻEK Z AUTOGRAFAMI
PRZY LAMPCE WINA
że opuszczę cię aż do śmierci
powiedz tylko słowo a stanie się
inaczej przecież być mogło
ale zobacz to już trzeci upadek
i niby nieobecność ale przecież jest
milczącą obecnością szkli się w oczach
zapętla na szyi
słowem
co miało mocno huknąć
lecz tylko skruszone jak opłatek
a on przecież kazał dzielić się
więc dla ciebie i dla mnie ułomek
ostatni raz
powietrze w usta i zacisnąć
zęby
Gdy ze śniegu słowa spadły
I ze szczytów oddechu niesione grawitacją
W dół upadały
Topiąc się w papirusowych łódkach
I płynąc rzeką porywczą
Przesączoną zaklętymi umarłymi
Atrament uskrzydlił nimi papier
A te, zatargnięte przed idunniczny majestat
Zniknąć musiały
I z piskiem rozerwane, rozłupane
Na pół jak żebra ofiary „orzełka”
I na dwa skrawki pergamin został podzielony
I na dwie części młode drzewo zgniotła burza
I księżyc jęknął ogłuszony, gdy rogalik stoczył się z hukiem na ziemię
I chmury rozwiane zostały w inne strony świata przez ledwo dyszący wicher
I lądy odpłynęły na krańce różne
I wody odsłoniły oddech
I miecz pakt zawarł oddając część swych praw
I znaki wykreślone niewyraźne w mocy się stały
I pędzel swoje włosie tracił
I serce aztekowym nożem przecięte
I na dwa skrawki pergamin został podzielony
Kości zaskrzypiały ciężko skrzynią
Złączone gromem
Obudziły życie w pustyni
Gdzie setowe słońce paliło nowe źródło
Słowa spadły jak powalone ikarowym podmuchem
Wprost na przeklęty kamień
I zmuszone wiosłować dalej
Dławiły się ziarenkami zmienności
W górę się pięły
Do siedzib wieczystych unoszone przez grzech
Gdy ze śniegu słowa spadły
gdy wspólne dźwięki przeszywają noc
wyciskam wszystko
czego nie można wydusić w ciągu dnia
zlewam się z tłem
pogaszonych lamp
gubię czas
gdyby spojrzenia miały ostrza
przebiłbym nimi mrok
więc rozmawiamy
powinno być prościej powinno łagodzić
a wykręca coraz bardziej
łapią skurcze
jak wszystko co posiadło umiejętność umierania
Tyle pomyśleń daj
I tyle czuwań przy sobie samej
By wystarczyło na długie świtanie
I zapasową gościnę
Bo ziemią tylko jestem
Bezpłodną robaczywą
Pooraną dzikimi stopami
Przeklętą
Klęczącą
Zamkniętą na siew
dorośli golą się niezależnie
ona mruczy jeszcze tam
on traci siły przed kominkiem
przyjemność sprawiają milcząc
chociaż krzyk pieściłby świadomie
altowy głos nieumalowanej twarzy
żyją bez ślubu szósty rok
ona o operze on rower i rower
nie przebierają w słowach
szpikuje jej świat wymuszonym śmiechem
kolejne minuty w łóżku bez rozgrzewki
doprowadzą elastyczną gumkę do czerwoności
mogłaby być ekspertem w dziedzinie seksu
ale za każdym razem kiedy ściąga majtki
zamyka się w sobie nie ma nikogo w zastępstwie
Można czytać i tak
Błądząc palcami między wzgórzami liter
Jakby zdobywając alfabet Braile'a
A przecież wzrok sokoli
Tylko ta czułość rąk
Obejmujących słowa
Jak filiżankę Rosenthala
By móc uwierzyć trzeba dotknąć
Pamięć skóry koncentrycznie śmiała
Jak kamień podróżujący w głąb jeziora
"Z cicha pęk" - Tomasz Zawadzki
"Z pokorą ?" - Karolina Olszewska
***sypię mandale - Maria Kryńska-Szostak
Boże spraw by znikło zło wtedy powiem że warto było
dla kilku strof tłumaczyć się wszystkim dlaczego mnie napisałeś
tylko jedna prośba
Tomasz Śnieciński
Lecz nim zaśpiewasz mi kołysankę przy krzyżu...
- Wiesz. Tym kamiennym, pod którym się spotykamy.
Muszę nauczyć Cię modlitw znalezionych na całej długości linii,
pod której szukałem Ciebie i matki. Muszę pokaleczyć dłonie.
Wybacz, ale nie zniosę obrazu siebie w Tobie, bez siebie.
Dłonie mężczyzny muszą być zmęczone, szorstkie,
ubrane w grubą wołową skórę. Linie papilarne wypełnione węglem
którym rozpalasz ognisko domowe, ziemią na której uprawiasz dom,
zaprawą - którą ów dom budowałeś i drobinkami asfaltu.
Przecież to Ty musisz wędrować, szukając swojego miejsca,
a nie miejsce... Nie talerz, który sam kładzie się pod nos!
Nie. Nie synu. Nie pozwolę, by ubrano Cię w kiecki i lekką bieliznę.
Nie podam ciepłych skarpetek na dzień dobry słońcu i nie zbiorę
spoconych pozostałości poprzedniego dnia, spod Twojego łóżka.
Nie mógłbym spokojnie napić się wódki ze Świętym Piotrem,
gdyby Twoje ciało miało pozostać aksamitem otulonym w satynę.
Ale najpierw nauczę Cię słuchać. Szukać odpowiedzi w słowach wiatru,
oknach wdzierającej się do domu biedy, którymi można wyjść,
ale nie zbyt prędko, bo należy się z nią zaprzyjaźnić - a kto tam wie,
co licho przyniesie kiedyś, gdzieś. Musisz poznać moją przyjaciółkę.
Niejednokrotnie w życiu się na nią natkniesz - zabierze Ci kogoś bliskiego,
ale Ciebie będzie strzec - jak strzegła mnie, pamiętając dzikie spacery.
Tak synu. Poznałem wiele ciał kobiecych, można je wszystkie zapomnieć,
jednak tego jednego, nie zapomnę nigdy, bo dłoń śmiertelnika przenika
przez coś, co mnie było dane dotknąć i co dotykało mnie.
Muszę nauczyć Cię widzieć drzewa. Nie takie jak sądzisz. Nie te które rosną
i przewracają się ścinane, łamane, albo wyrywane. Prawdziwe drzewa
nie umierają nigdy, kontynuują się Tobą i tym, co urodzisz, napiszesz,
albo zabijesz, zapominając tekstu pacierza wyssanego od ojca.
Musisz o nie dbać i uczyć je modlitw znalezionych na całej długości linii...
Matka nauczy Cię miłości mlekiem płynącym z piersi, wierszy lekkich,
wierszy zawiedzionych, wierszy ze łzą spływającą po policzku
i tych z nutą moralizującą, że to, że tamto i że nie inaczej. Słuchaj matki.
Nie otworzy jednak ran, nie zerwie szwów, by pozostały szerokie blizny.
Nie nauczy Cię z godnością odchodzić z przegranego pola walki
i walki z góry przegranej, której niejednokrotnie będziesz musiał się podjąć.
Taka jest prawidłowość. Słońce nigdy nie popłynie wzdłuż południka,
a kamień upuszczony zawsze spadnie w dół.
Słyszałeś, co śpiewają ptaki? Słuchaj ich. Kiedyś, z wiosną
polecisz jak one. Matka zapłacze, a ja Ci powiem...
Ja Ci nic nie powiem. Ty będziesz czytał moje słowa z milczących ust.
16 sty 2010
Można czytać i tak
Błądząc palcami między wzgórzami liter
Jakby zdobywając alfabet Braile'a
A przecież wzrok sokoli
Tylko ta czułość rąk
Obejmujących słowa
Jak filiżankę Rosenthala
By móc uwierzyć trzeba dotknąć
Pamięć skóry koncentrycznie śmiała
Jak kamień podróżujący w głąb jeziora
Tyle pomyśleń daj
I tyle czuwań przy sobie samej
By wystarczyło na długie świtanie
I zapasową gościnę
Bo ziemią tylko jestem
Bezpłodną robaczywą
Pooraną dzikimi stopami
Przeklętą
Klęczącą
Zamkniętą na siew
Tak więc nie było tam ognia
Jak wszyscy myśleli
Szatkującego przestrzeń
Na kręgi
Nie było grzeszników
Ani świętych
Pokutujących za niewinność
Nawet tamtejsza rzeka
To nic więcej jak rzeka
Pytasz zatem co było
Zwykłe popołudnie
Winogrona dojrzewały za oknem
W roztopionym maśle grzęzła mucha
Pamiętam też że rozciąłem sobie palec
O jeszcze tępy nóż
-Naostrz go - powiedziała przed wyjściem
Potem był telefon
I garść ziemi
W której musiałem zmieścić
To czego nie zdążyłem dać inaczej
Ścieżka też była zwykła
Skrojona na miarę
Zwężona do jednych ramion
I pomniejszona o jutro
Małgorzata Zmarlak – mieszkam w Opolu, rocznik 81’. Na co dzień pani z dziekanatu, po godzinach związana z pismem społeczno-kulturalnym „Strony”. Obserwuję, słucham, uczestniczę w tzw. świecie. Piszę, bo mam dobrą pamięć. W moich utworach jestem ja, inni ludzie, zasłyszane historie i trochę fantazji. Piszę, bo nie umiem inaczej. Zapraszam na swój blog: http://www.naszklepisane.blogspot.com/
***
Graj rytmem przeczołganych organów
Koncentrujących w szczupłym
Gabinecie tylko słów
Koncentrujących się na
Wyglądaniu
Zasiadaj
Granicą zdziwienia
W bezwładnych źrenicach
Graj
W konkursie na podobną
Technikę pięści w słuchaniu
Obieraj cuda ze skórki
W towarzystwie zużytej aureoli
Wymachuj
I skacz
I tup nad głowami
Zanim cię odnotują w terminarzu wiecznym
gdy wspólne dźwięki przeszywają noc
wyciskam wszystko
czego nie można wydusić w ciągu dnia
zlewam się z tłem
pogaszonych lamp
gubię czas
gdyby spojrzenia miały ostrza
przebiłbym nimi mrok
więc rozmawiamy
powinno być prościej powinno łagodzić
a wykręca coraz bardziej
łapią skurcze
jak wszystko co posiadło umiejętność umierania
Gdy ze śniegu słowa spadły
I ze szczytów oddechu niesione grawitacją
W dół upadały
Topiąc się w papirusowych łódkach
I płynąc rzeką porywczą
Przesączoną zaklętymi umarłymi
Atrament uskrzydlił nimi papier
A te, zatargnięte przed idunniczny majestat
Zniknąć musiały
I z piskiem rozerwane, rozłupane
Na pół jak żebra ofiary „orzełka”
I na dwa skrawki pergamin został podzielony
I na dwie części młode drzewo zgniotła burza
I księżyc jęknął ogłuszony, gdy rogalik stoczył się z hukiem na ziemię
I chmury rozwiane zostały w inne strony świata przez ledwo dyszący wicher
I lądy odpłynęły na krańce różne
I wody odsłoniły oddech
I miecz pakt zawarł oddając część swych praw
I znaki wykreślone niewyraźne w mocy się stały
I pędzel swoje włosie tracił
I serce aztekowym nożem przecięte
I na dwa skrawki pergamin został podzielony
Kości zaskrzypiały ciężko skrzynią
Złączone gromem
Obudziły życie w pustyni
Gdzie setowe słońce paliło nowe źródło
Słowa spadły jak powalone ikarowym podmuchem
Wprost na przeklęty kamień
I zmuszone wiosłować dalej
Dławiły się ziarenkami zmienności
W górę się pięły
Do siedzib wieczystych unoszone przez grzech
Gdy ze śniegu słowa spadły