15 lip 2011

„Tajemnica”- Ola Orzechowska


Kiedy słońce schyla się ku zachodowi, nie chcę myśleć o tym, co było. Nie chcę przeglądać po raz setny wspomnień, doszukując się nutki sensu we wszystkich przypadkowych zdarzeniach z nadzieją, że wybrałam najlepsze rozwiązanie. Nie chcę być jak woda tutejszego jeziora, która odbija się w moich oczach, cicha, samotna, z pokorą przyjmująca wyroki losu. Jej kolor zlewa się z moimi źrenicami, sprawiając, że czuję się winna smutkowi, który emanuje z jej aury przez większą część roku. Nie chcę ślepo wierzyć w słowa, które ludzi zrzucają bezmyślnie niczym grom oderwane od skał kamienie. W zakłamanym świecie obłudy nawet opuszczone jezioro wydaje się fałszywe. Brzózki rosnące na jego brzegu, wymachują suchymi, pozbawionymi liśćmi gałęziami, pokazując światu swoją bezsilność. Wszyscy jesteśmy więźniami swojego losu i choć wydaje nam się, że nad wszystkim panujemy, jesteśmy w błędzie. W świecie przykrytym po oczy stereotypami, jesteśmy jedynie porcelanowymi pionami, a każdy nasz ruch wystawiony jest na próbę, którą wielokrotnie przegrywamy, miażdżeni przez okrutnego króla, będącym szczęściem. Tak bardzo chcemy się do niego zbliżyć, że zapominamy o ostrożności. Popadamy w stany odrętwienia, byle tylko musnąć go koniuszkiem palców. Nie ma w życiu nic pewnego, nawet woda, która z pozoru wydaje się bezpieczna, wielokrotnie okazuje się zdradliwa, pochłaniając na swoje dno każdego życiowego pewniaka, by chwilę później na powrót wrócić do dawnego stanu obojętności. Jesteśmy niszczeni na każdym kroku, a mimo to dalej pędzimy na oślep za królem szczęścia, który jako lord z wyższych sfer nigdy nie działa sam. Jego wierną królową jest sława. Bezwzględna i brutalna, niszczy w człowieku całą bezinteresowność i zainteresowanie drugą osobą. Przeżuwa człowieka, wysysając z niego wszelkie emocje, by następnie niczym nic nie wartą szmatę, porzucić gdzieś daleko w lesie, bez możliwości powrotu. Jesteśmy świadomi z praw, które kierują wszystkim, co nas otacza. Zdajemy sobie sprawę z niepewności wyborów i idziemy dalej. Tylko nieliczni wygrywają walkę o własne życie ze straszliwą królewską parą czającą się za każdym rogiem.

Woda faluje na wietrze jak szalona. Jest bardzo niespokojna i poruszona. Mam wrażenie, że odzwierciedla moją duszę, która już dawno skręciła z bezpieczniej drogi, gubiąc się pośród morza ewentualności. Uwielbiam ciszę, która panuje zawsze kiedy tutaj przychodzę. Siadam na porośniętym wyschniętą i zniszczoną po zimie trawą brzegu i bez celu wpatruję się w fale, które układają się w chaotyczne okręgi. Nie przeszkadza mi nawet mroźny wiatr, próbujący przedostać się przez kurtkę do mojego ciała. Jestem przygotowana na jego natarcie i z delikatnym uśmiechem na twarzy przyjmuję każdy cios. Jestem jego najczęstszym gościem, jedynym gościem.

Wszyscy moi rówieśnicy wychowani w epoce ogromnego przełomu światowego i postępu technicznego, nie rozumieją ile tracą, ograniczając swoje atrakcje jedynie do elektronicznych sprzętów. Miliony wypisanych sms-ów, tysiące odebranych e-maili, setki wiadomości na wszelkiego rodzaju portalach internetowych i dwa razy tyle wirtualnych znajomych. Tylko to się liczy. W życiu przepełnionym nowoczesnymi gadżetami, nie ma miejsca dla natury. Ona już dawno przegrała swoją walkę. Przeminęła jej dawna sława. Jednak z podniesioną głową, bez wyrzutów do ludzi, osunęła się w samotność, by w ciszy ubolewać nad swoim losem. Wiedziała kiedy zejść ze sceny. Szkoda, że większość z nas nie ma tak dobrego wyczucia czasu. Wtedy wszystko byłoby o połowę łatwiejsze.

Patykiem wypisuję na mokrym brzegowym piasku słowa, z pozoru zwyczajne i nic nie znaczące, które dopiero w kontekście większych wydarzeń znaczą bardzo wiele. „Nadzieja” pierwsze, które zawsze przychodzi mi do głowy. Czekałam na nią bardzo długo, a kiedy się pojawiła, nie mogłam uwierzyć. Zaraz po niej pojawia się „wiara”, której zawsze mi brakowało. Nawet teraz siedząc na brzegu i rozmyślając o całości swojego istnienia, nie potrafię uwierzyć w nic. Ten stan najwidoczniej nie jest mi przeznaczony. Jest zamknięty na moje wołanie. Mówią, że każdy musi w coś wierzyć, ja nie wierzę w nic. Bo wszystko, w co wierzą inni, można racjonalnie wytłumaczyć. A wiara wcale nie polega na ciągłym tłumaczeniu każdego zjawiska. Woda ponownie podmywa litery, zabierając wiarę na dno zapomnienia. Zawsze, kiedy tak się dzieje, odczuwam uczucie lekkości i ulgi, jakby woda zdzierała ze mnie przerażający ciężar, którego sama nie potrafię się pozbyć. Słońce leniwymi ruchami wzbija się coraz wyżej, a jego promienie z dużym wysiłkiem rozpychają się pośród chmary białych, gęstych obłoków. Przekładam patyk w dłoniach i zamykam oczy, dając się ponieść temu uczuciu swobody. Przez chwilę jestem wolna. Nie krępują mnie żadne niewidzialne łańcuchy, ani kajdany, które wytwarza mój mózg. Otwieram oczy z głośnym westchnieniem i spoglądam daleko na taflę jeziora, której dominantą jest zieleń. Ściskam patyk i na piasku pojawia się „cisza”. Tak bardzo brakuje mi jej w codziennym życiu, gdzie od razu po otwarciu oczu słychać gwar tętniącego życiem miasta. Podobno wszystko zależy od punktu rozmieszczenia obserwatora, jednak aby na chwilę odczuć całą sobą ciszę, muszę przejechać połowę kraju. Innego sposobu nie ma. Tylko tutaj mogę przez chwilę być sobą i delektować się delikatnym szumem wody pomieszanej z odgłosem wiatru, który łaskocze mnie w uszy. I po raz trzeci jezioro zabiera moje słowo dla siebie. Z oddali słychać dzwony pobliskiego kościoła zapraszające wiernych na poranną mszę. Miasteczko budzi się do życia. Zaraz będę musiała wracać, ale staram się o tym nie myśleć. Odważnie wypisuję kolejne słowo, „zrozumienie”. Nie pragnę go dla siebie, lecz dla innych. Ja rozumiem, czasem nawet aż za bardzo. Jednak świat pokryty jest wszelkiego rodzaju nieporozumieniami, z którymi sobie nie radzi. Ludzie nie widzą problemu, dlatego nic z tym nie robią, a pojedyncze jednostki, same nic nie zdziałają w demokratycznym otoczeniu. Same nie znaczą nic! Rodzice nie rozumieją swoich dzieci. Nauczyciele nie pomagają uczniom. Politycy nie zapobiegają zagrożeniom społeczeństwa. Nie widać problemu, to nie znaczy, że go nie ma. Woda pochłania i zrozumienie. Czasami wydaje mi się, że ona rozumie najwięcej. Uśmiecham się delikatnie i biorąc głęboki oddech świeżego powietrza, zwinnym ruchem ręki przyczyniam się do powstania „śmierci”. Niby zwyczajne słowo, a wypowiedziane na głos zawsze sprawia, że czuję niepokój. Patrzę na jego sześć liter i nie czuję nic. To los, który spotka każdego. Nawet najmądrzejsi ludzi umierają, pozostawiając po sobie jedynie pamięć. Pamięć, która tak jak każde wspomnienie kiedyś blaknie. Nie chcę tak skończyć. Nie chcę odejść niezapamiętana. Jednak nie mogę zrobić nic. Może chociaż moje jezioro zapamięta swojego najczęstszego gościa. Piąte słowo utopiło się w głębinach zieloności, sprawiając, że moja wolność dobiegła końca. Na kolanach wypisuję ostatnie słowo. „Tajemnica”, bo tak jak to jezioro, skrywam swoją tajemnicę. Podnoszę się z ziemi i po raz ostatni spoglądam na miejsce, które przez chwilę pozwoliło mi poczuć ulgę. Teraz moja kolej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz