Czas się zwinął jak kłębek włóczki
Który Matka trzymała w koszyku pod łóżkiem
Matka miała szczęście
Umarła młodo
Nawet wspomnienia po niej nie posiwiały
A on właśnie dzisiaj
Przez uchylone Drzwi
Usłyszał że jego ciało powoli odłącza się
Od kroplówki zwanej wolą życia
Nie słyszał nic więcej
Poza haustem fali dobijającej do brzegu
Na dziurawej tratwie pamięci odpływały
Ciepły dźwięk rozkrajanego chleba
Widok z okna na drugim piętrze
Zimne muśnięcie podłogi po przebudzeniu
Od teraz
Wolno mu wymawiać słowo nigdy
I żaden palec nie pogrozi drwiąco
W geście sprzeciwu
Wszystko co widział
To mucha krążąca wokół szpitalnej lampy
Jej zagubienie
Jego pewność
Mijały się po torach źrenic
Jak pociągi na przeciwległych stacjach
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz