14 mar 2010

Opinia p. S. Jurkowskiego na temat wiersza "Tryptyk powrotny" - Igi Reczyńskiej




"Tryptyk powrotny" - Iga Reczyńska




I

Są tu ulice, za które się płaci
nędznym obrzędem rozgarniania skóry
i wkładania rąk w już drętwą purpurę
wewnętrznych blizn. Od tej smutnej terapii

- z anemicznych warg, pomylonych jęków –
łuszczą się błony i wyrasta trzcina,
niczym sierść, którą da się tak wyginać,
by pasowała wam do kształtów ręki.

Mam takie rany i jestem jak jędrne
hybrydy, które rozdają się z resztek
głodu; i śmieję, włócząc bezbolesne

ciało, jak hafty, po mdłych korytarzach,
ogrzanych przez ich jadowite ciała
- tych suk wrocławskich, wyjących do latarń.



II


Zamiera sezon na wykrzykiwanie
(chwytem jarmarcznym) łagodnego mięsa,
rozebranego wpół, co daje wyssać
rudą żywicę. Tylko, jak kolanem

rzeźbiąc nieskładnie w kantach, z wierzchu strupy,
spierzchnięte w kamień, w głębi spójne rany,
jak cięte kwiaty o barwie tramwai.
I trzymam w sobie majaki; lecz kruche

jak chleb mam członki: więc gdzie się to mieści
- gdy rozgrabić mi ciało jak zwarzoną
ziemię, byłby to ugór o powierzchni

dziecka, a jego ozdobne w ułomność
sine zagony to jest dzika przestrzeń
w nic nieporosła, niechcąca nikogo.



III


Już będę cicha jak powrót do domu,
rozwiązłe jęki zawiążę w warkocze,
takie dziewczęce, takie jak się nosi
z suknią pobożną. I wyjmiesz surową

glinę, spod żebra albo zwojów głowy,
na moje ciało spokojne i żyzne,
z brzuchem bezpiecznym – jak na podobiznę
maryjną, świętą figurkę, znak nowej

religii. Będę, po ciemnych godzinach,
żywym rozłogiem piękna lub kołyską,
która przestała lulać smutne żądze.

Tak mi się plącze deliryczna ślina,
między modlitwy bezwstydnie się wciska,
kiedy sen niosę do domu – jak w pościel.



Komentarz Stefan Jurkowski: Pozytyw: są to utwory sonetopodobne. Autorka zaświadcza, że wie, czym jest wersyfikacja, jak należy pisać wiersze klasyczne i odróżniać się tym samym od chóru młodych adeptów. Niestety, dalej można mówić o negatywach. Otóż są te wiersze zupełnie niekomunikatywne. Typowy przykład utworu, który rozumie tylko autor; i będzie się oburzał, że nikt inny tego nie rozumie, a on pisze tak, jak mu w duszy gra. Proszę bardzo: zajrzyjmy do pierwszej zwrotki pierwszej części owego „tryptyku”. „Są tu ulice”. Gdzie? Tego nigdzie autorka nie wyjaśnia. Czym jest obrzęd „rozgarniania skóry’ i to całe babranie się w wewnętrznych bliznach. Potem są „błony”, „trzcina” która da się wyginać (po co?). Potem słowa, słowa i jakieś suki wrocławskie wyjące do latarń. „Ugór o powierzchni dziecka”... Tym podobne obrazy, chaotyczne, niespójne, wprowadzone w sposób tylko dla autorki zrozumiały (od biedy można to interpretować, ale przecież czytelnik musi mieć poukładane obrazy, a nie bełkot – na tym polega sztuka pisania) dosyć przypadkowy, obliczony na oryginalność. Niektórzy myślą, że tekst zagmatwany jest bardziej współczesny, a to tymczasem parawan dla niedostatków. Zabrakło tu podstawowej obiektywizacji tekstu, nadania poszczególnym jego częściom odpowiedniej funkcji. Tak jak rozłożone na stole części nie są jeszcze zmontowanym silnikiem, tak też rozsypane, pseudooryginalne obrazy nie tworzą zwartej kompozycji poetyckiej – wiersza. To nic, że jest to wszystko zgrabnie ułożone w konwencji sonetu. Ale utwór jako całość (nawet poszczególne wersy) nie mówią nic, nie znaczą nic, nie wyrażają niczego. Szkoda, tak zręcznej wersyfikacji dla słowotoku. Panowanie nad wyobraźnią i słowem, to jedna z ważnych zasad poezjowania. Radzę poświęcić więcej uwagi ekspresji tekstu, jego przesłaniu, przejrzystości. Ciemny wiersz to nie znaczy bełkotliwy. Mroczność kryje się (paradoks!) dopiero w jasnym przesłaniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz