8 wrz 2009

"Absynt, pupa i końska kupa" - Marek (Ciućka) Olszewski




Przy pierwszym kontakcie Ziemię Świętokrzyską odebrałem jako skansen - miejsce w którym czas się zatrzymał. Oczywiście dla Ślązaka wychowanego w nad-zbyt rozwiniętym regionie, słowo skansen nie oznaczało komplementu... Rozsypujące się drewniane chaty, strzecha na dachach, nieutwardzone drogi, slamsy, ugór, koń ciągnący zbutwiałą bryczkę i srający na ulicę w samym centrum miasta wojewódzkiego. Nieładnie pisząc, Świętokrzyskie odebrane było jako zadupie.

W jakim ja byłem błędzie. Nigdzie indziej, jak tylko tutaj można usiąść na krawędzi roztarganej ziemi (kamieniołomu - jakich tutaj nie brakuje), wziąć w łapę kamor i posłuchać geologicznej historii całego kontynentu, opowiadanego przez prehistorycznego skorupiaka, czy koralowca.
Tutaj ocierają się o siebie budynki gotyku, renesansu, baroku, socrealizmu, bezduszne klocki lat siedemdziesiątych i te najnowsze - galerie, biurowce i hotele. Choć logiki architektonicznej zabrakło (kontrast wywołuje ból głowy i oczopląs), to w całym tym bigosie można znaleźć kolejną historyczną notatkę.
Ot miejsce, które zaspokaja podniebienia artystów neoromantycznych jak i współczesnych "a'la wojaczków". I jeśli już o kontrastach mowa, to właśnie w Kielcach sąsiaduje przesadne bogactwo z totalną biedą - czyż to nie inspirujące?
Kielce - pępek zielonej wróżki, która rozłożyła swoje ponętne ciało w łuku Wisły na północny-wschód od Krakowa i południe od Warszawy. Gdzie indziej można spijać narodowy absynt w takich ilościach? Wadą pępków jest to, że wpadają tam wszelkie ciuchowe paprochy. Więc zostawię śmietnisko w spokoju i podkreślę walory reszty ciała.

Płynąc wspomnianą Wisłą, oko nie pominie ślicznej krągłości, kuszącej niczym rąbek odsłoniętej dziewiczej pupy. Aż się chce zejść na brzeg i zwiedzić, to, czego zobaczyć ze zwierciadła rzeki nie można. Niestety. Czas rodzi kolejne zmarszczki i rozstępy, a nasi narodowi, nieudolni konserwatorzy zabytków pakują fundusze w rozdymany Kraków, miast do umierającego Sandomierza.
Piersią i sercem regionu bez wątpienia jest zamek w Chęcinach. O każdej porze dnia i z każdej strony patrząc, poczuć można puls, który dał życie Polsce. Pominę architekturę i zwrócę uwagę na ramiona - te wyrastają od 1000, jeśli nie 1200 lat w Zagnańsku. Pomimo usilnej reanimacji ramiona te z wolna umierają, ale czemu się dziwić naszemu Bartkowi. Spoglądając na to co się dzieje w Polsce, ramiona opadają każdemu - nasz narodowy dąb i tak wykazał wystarczająco dużo cierpliwości.

Mógłbym tak w nieskończoność opisywać to ciało - kolejne żebra i kręgi narodowego trzonu (Opatów, Święty Krzyż, Szydłów), oczy i uszy zwrócone w stronę postępu przemysłowego na tym ciele (Ostrowiec, Skarżysko, Starachowice i Końskie). Niestety oczy oślepły, a uszy ogłuchły wraz z wprowadzeniem wolności, demokracji i tzw. wejściem w "lepsze czasy". Zatrzymam się jednak na innej części (i czemu się dziwić), miejscu w którym każdy kochanek naszej zielonej wróżki znajduje upust, wytchnienie i ulgę. Busko-Zdrój - źródło radości i szczęścia o dłoń poniżej pępka (niech pominę fizjologiczne nazewnictwo). Można tu odzyskać zdrowie, utraconą wenę, odnaleźć miłość, posmakować romansu, albo po prostu odetchnąć. Martwi mnie tylko widok dworca kolejowego, który wita przyjezdnych żałosnym obrazem. A wystarczyło by niewielkie dofinansowanie w komunikację lokalną, drogi, chodniki itp... by miasto stało się prestiżowym kurortem zasilającym budżet regionu.

Czytając mój krótki materiał, rodzić się może oburzenie obok zachwytu i słusznie - bowiem to samo czuje się wędrując językiem od palców stóp, po rozdwajające się końcówki włosów głowy, jak dziewiczej i pięknej, tak zaniedbanej wróżki, która w zamian za królewskie szaty, mogła by pozwolić się dotknąć nie tylko palcem wyobraźni.
Marek Olszewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz