21 lip 2013
"Oko pszczoły' - Małgorzata Zmarlak
Poranek przymarznięty do szyb samochodów
Parapety z waty cukrowej
Oczy dziecka podążające za srebrną kredką
Na portfolio okna
Przechodnie pochowani w kołnierzach ulicy
Między drzewami szczelnie dopiętymi
Na ostatni guzik grudnia
Maluchy o rumianych tężejącym słońcem policzkach
Zwijają płatki w ciepły dywan języka
By już nie uciekły
Wieża na wybiegu wzwyż
Gubi leniwe minuty
Zapowiadając przedwcześnie obudzony
Zmierzch
Zima
Kategoria:
Małgorzata Zmarlak
"Janek" - Małgorzata Zmarlak
Lubił nietypowe słowa
Jak gdyby ze słownika synonimów
Wybierał przedostatni wyraz
Wojnę nazywał inwazją
Deszcz spolszczał do regeniku
A kubek talerz nóż były rynsztunkiem
Niezbędne uzbrojenie na dzień
Nawet koło jego domu rosły tylko przylaszczki
I lwie paszcze
Posadzone równolegle na onomatopeicznych grządkach
Jakby zwykła stokrotka naruszała ustalony porządek
Mimo iż Bellis przywołuje piękno
Pospolitość była jak grzech
Plama na wyprasowanym kołnierzyku
O której długo przypominały pręgi na dziecięcym ciele
Tylko koniec świata nastał zwyczajnie
(przeprawa przez sen gdzie rzeki składają się tylko z odpływów)
Jak przekręcenie kluczyka w stacyjce
Gdy świeżo naoliwiony zamek
I ta pewność że zdąży się na czas
Kategoria:
Małgorzata Zmarlak
"Łąki wiosną palone" - Łukasz Rajmund Krawczyński
Uwielbiam
łąki wiosną palone
wstrząsane dreszczem dopełnienia nim osiągną świadomość
nim zdążą przetrzeć rozespane oczy i stanąć na nogi
kostniejące
rozwijający się kręgosłup na nic
same sobie nie pomogą
Ubóstwiam
ten wdzięczny swąd poziomowy
który wdziera się w nozdrza
wierci drogę do sprzeciwu
i znaleźć go nie może
unosi się żwawo w pierwszym
ciepłym powiewie
ze skargą ich dusz niemą
kierowaną do Boga
O ciarki mnie przyprawia
ten kolor różny od gleby tylko o zero przecinek zero zero siedem
Kocham tę nonszalancję
z jaką płoną
kolejno
ten alarm wznoszony
dopiero gdy lasy w ogniu stoją
Kategoria:
Łukasz Rajmund Krawczyński
"Warszawski park późną jesienią" - Łukasz Rajmund Krawczyński
zamoknięty opuszczony
o ławce zabazgranej sprejem
śmietniku wyrwanym i porzuconym w klomb
gałęzie zmęczonych drzew
słaniają się ku ziemi
przygniecione koniecznością istnienia
któregoś dnia dźwignęły się
ze skargą do świata
i wiatr je połamał
warszawski park
późną jesienią
o zmurszałej tablicy pamięci
i ziemistej cerze między wybrakowanym chodnikiem
stawy dwa zmętnione
o zapadającej się głębinie
znużone oczekiwaniem na zanurzenie
boją się światła sąsiadujących latarni
zgrabiałe schody po drugiej stronie
prowadzą już tylko w dół
warszawski park późną jesienią
kuli się od aury jesiennej
i w smutnym chłodzie
jeszcze przed śmiercią
umiera
Kategoria:
Łukasz Rajmund Krawczyński
Subskrybuj:
Posty (Atom)