próbuję zniknąć
między pestką brzoskwini skórką
pomarańczy a pustką
próbuję wcisnąć
głupim nadzieję słabym miłość
chorym nieskończoność
się kotem za kaloryfer
i wszystko
wystukuję palcami szaloną melodię na
blacie biurka
podobno są piękne i smukłe
idealne do fortepianu
nazwę syna Fryderyk
niech i on dźwiga to jarzmo
próbuję trzymać
narowisty rozum w ryzach
rozwidlony język na wodzy
się barierki na schodach
i nie upaść
i nie upaść
idę w dół
patrzę
tężeję
patrzę
tężeję
i staję
jak helikopter w ogniu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz