Dotykałem cię, lekko, kiedy spałaś.
Koszula od snu była podwinięta,
palce, uważnie – jak zimna luneta –
patrzyły w kosmos otwartego ciała.
Ale to skóra, punkty zbieżne z ciałem
- nie wiem, co w jego gęstych konstelacjach
(tam, pod symetrią szwu, który wyrasta
blizną z podbrzusza), co tam pochowane.
I nie wiem, co śnisz, że w wargach nie więcej
znajdziesz czerwieni niż w zimowych jabłkach
- owoce zawsze najbledsze i cierpkie.
Co pod symetrią?
Pusto, proszę pana.
I nic się nie śni.
Niech mi grzeją gwiazdę
starej gorączki, nie
czyste bandaże.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz