Zgubiłem tysiąc dłoni, dotyk,
słuch rozchodzący się po kościach.
Ten sam, który piszczele macerowały w czarny atrament
i wylewały kroplami słów.
Zgubiłem oko czoła,
spojrzenie w głąb macicy skały, ziemi słońca
i ciała każdej wykorzystanej chwili
(bo to były tylko chwile).
Nawet klepki parkietu nie są już takie same.
Nie chodzę już boso,
nie kaleczę stóp o szkiełka kolorowych wieczorów,
noże wystawiające ostrza poprzez wąskie szczeliny
i słoje pulsujące wolno zabijającym arszenikiem.
Bestia ze sceny trzech teatrów nie jest już kobietą rodzącą,
nie rozkłada nóg dla gwałtu
i nie spija krwi z drobnych ramion, żeber i obojczyków.
Bestia nie jest już nawet ojcem-trumną,
a córka... Teraz już patrzy tylko z odległej przeszłości.
Kartki opadły ze ścian jak jesienne liście,
słowa spełzły, pozostawiając za sobą ślimaczy śluz,
a Bóg (ten z czwartego piętra) się wyprowadził.
Tak. Wyprowadził się, bo nie mógł znieść,
że zabrałem mu lniane sznurki,
którymi pociągał litery życiorysu.
Otwórz okno i wyjdź!
Nie trzeba jałmużny natchnień,
haraczu za powielanie tego co i tak istnieje,
bo przecież nie tworzyłem tego świata.
Więc po co mam o nim pisać.
Zgubiłem tysiąc dłoni, oko czoła
i nie cierpię za miliony dusz na brzegu jeziora
(tego przy którym krystalizowały się kwiaty).
Nawet siostra-mroczna-grzeszna-dziewczynka
zabrała swój plecak gangren z klimatu,
bo wszystko jest już inaczej...
Relikt został wyniesiony na ołtarz
jako świadectwo dojrzałości
i stał się bezwzględną religią.
A czy zostanie słowem?
To już tylko wola Ducha Świętego,
bo nie ja go będę uczył sztuki poezji pisania.
Tancerka tańczy na arenie jedynej dłoni,
a ja wsłuchuję się w melodię stóp
i staram się wyjąć zeń choć jedną nutę,
którą mógłbym zakwasić tak rzadkie już impulsy
wersów, strof z widzialnym-niewidzialnym rymem.
Tancerka. Ta sama, którą mogłem zobaczyć
w reflektorach nocą świecącej włocławskiej rafinerii
i ta sama, która spadła, jak nieprzewidziany deszcz
(bo też wtedy tańczyła w zdaniach mojego życiorysu).
I to się nie zmieni, dopóty nad granitem
nie zamieni palca dla złotej obręczy.
...
Znów ktoś odpisze, że śmierdzi tu prozą,
że zbyt roz(coś tam), zbyt wiele słów
i że nie gramatycznie, a pointy wyraźnej brak.
Nie stanowi to pięciolinii dla moich nut,
bo one dźwięczą swobodnie jak i to co jest mną.
04 lip 2009
4 lip 2009
"(...)dziesiąt ileś wersów wyjętych z roz(coś tam) kartek kalendarza" - Marek (Ciućka) Olszewski
Kategoria:
Marek Olszewski
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz