WSTĘP:
Można pogrążyć się w bólu
Cierpieniem odmierzać godziny
I żyć nie żyjąc
Ale właśnie te najgorsze chwile
są miejscem dawania świadectwa
Zapominania o sobie i przypominania o drugim człowieku
Bo Wielki Post to wielkie orzeźwienie
Ducha zalęknionego budzenie
Przemierzanie ulic pozornie bez celu
I po krążkach różańca
Wspinaczka do nieba
I
Co to jest
prawda?
Zapytał ten co umywał ręce
Być może te słowa były początkiem
Sumienia albo tego co miało nadejść
Kiedy słyszę to pytanie
Czym ona jest
Otulam szczelniej ciepłem
Nikły płomień świecy
Jest siła
Zamilknijmy
prawda i sumienie
Zostaną
Gdy wszystko przeminie
Zapytał ten co umywał ręce
Być może te słowa były początkiem
Sumienia albo tego co miało nadejść
Kiedy słyszę to pytanie
Czym ona jest
Otulam szczelniej ciepłem
Nikły płomień świecy
Jest siła
Zamilknijmy
prawda i sumienie
Zostaną
Gdy wszystko przeminie
II
Mam
swój krzyż
Jest
wyjątkowy bo mój
Pasuje
idealnie do zagłębień
Na
moich ramionach
Nie
jest za wysoki ani za krótki
Kiedyś
chciałem go zrzucić
Pozostały
rany i nie chciały się zabliźnić
Dopóki
nie przytuliłem do niego twarzy
Wtedy
ktoś czule dotknął
Moich
pół przymkniętych oczu
A
później pamiętam już tylko
Że
otoczyła mnie miłość
III
Czegoś wciąż za mało za dużo
Albo nie tak jak byś chciał żeby było
Popsuje każdy moment szczęścia
Ukrytego w wielkich wydarzeniach ale i w małych
Codziennych cudach
Ten niedosyt sprawi że zapomnisz o dobru
Jakie dają Ci ludzie
Nie dostrzeżesz uśmiechu
Wyciągniętej dłoni w czułym geście
A potem rzuci Cię w rozpaczy na kolana
I będzie grał z Tobą w karty o życie
Wtedy wystarczy z miłością zawołać do Pana
Uwierzyć w sens tego co było i co będzie
A wróci radość z bycia
Po prostu
I (nie) zwykłego czekania
Na wschód słońca
IV
Łaskawa Kielecka, Nieustającej
Pomocy, Czarna Madonna
Przybierasz Maryjo tak wiele imion
Aby każdy znalazł miejsce w Twoich
ramionach
Kryjesz się w obrazach w ramach
drewnianych
Posrebrzanych
Z zatkniętą różą w rogu
Przewieszonym różańcem
Jak czyimś rozpłakanym cierpieniem
Czy szczęściem
Pomódl się dziś proszę
Abym zawsze Ciebie dostrzegał
Na rozwidleniu moich dróg
V
Czasami
będziesz odczuwać głęboką samotność
Wejdź w nią
Zajrzyj do tej studni a zobaczysz gwiazdy
Ich blask przeprowadzi przez ponure doliny
Wejdź w nią
Zajrzyj do tej studni a zobaczysz gwiazdy
Ich blask przeprowadzi przez ponure doliny
Czasami
odczujesz ogromną nienawiść od ludzi
Złóż wtedy dłonie do modlitwy
A potem wstań z przygnębienia i zapomnij
Złóż wtedy dłonie do modlitwy
A potem wstań z przygnębienia i zapomnij
Oddech
wchodzącego słońca pogłaszcze po twarzy
Czasami
odczujesz bezradność a wokół świat ze szkła
Uderz w niego mocną wiarą
Uderz w niego mocną wiarą
Nie
skaleczysz się żadnym odłamkiem
Czasami
nie będziesz rozumieć drugiego człowieka
Skrzywdzi ominie spojrzeniem
Skrzywdzi ominie spojrzeniem
Poczekaj
na niego
Bo teraz on sam siebie nie rozumie
A jutro przybiegnie ze słowem słonecznym
Bo teraz on sam siebie nie rozumie
A jutro przybiegnie ze słowem słonecznym
VI
Proś i ufaj, że On Cię
wysłucha
ufaj, prosząc o miłosierdzie
bądź miłosierny dla innych
zapominając o sobie
usiądź z Nim i po prostu bądźufaj, prosząc o miłosierdzie
bądź miłosierny dla innych
zapominając o sobie
pogadaj jak z przyjacielem
a potem idź do ludzi aby ich pocieszać
i mówić z nimi o Miłości
bo Słowo ma moc szczególnie to Boże
a ludzkie kiedy jest dobre
odbija refleksy niebieskiego Światła
VII
tak zupełnie za nic
uwalniasz od kajfaszów judaszów piłatów
a ja wspinam się po pocałunkach srebrnikach
do miejsc które mam tak naprawdę
i miejsca mnie mają
do końca
uwalniasz od kajfaszów judaszów piłatów
a ja wspinam się po pocałunkach srebrnikach
do miejsc które mam tak naprawdę
i miejsca mnie mają
do końca
VIII
Bo musi
być sens
że boli
że zmęczone oczy
godziny łzą rozpisane
w czarno białe tęcze
przecież czas miłosierny
kiedyś
rozplącze boleśnie zawiązane rany
doleje oliwy
do gasnącej lampy
że boli
że zmęczone oczy
godziny łzą rozpisane
w czarno białe tęcze
przecież czas miłosierny
kiedyś
rozplącze boleśnie zawiązane rany
doleje oliwy
do gasnącej lampy
IX
Miłość
podnosiła się z mozołem
Wspinając
do nieba
Po
drodze zgarniała obfite żniwo
Ludzkich
uczuć i przeczuć
Rozsypała
łzy jak ziarna
Dotąd
niczyje i obumarłe
I w górę strzelały z nich
Dawno
już wyczekiwane słowa
Pocieszenia
X
Szata
rozdarła się
Z
jękiem
Jezus
stał jednak niewzruszony
Obleczony
w światło
I
zasłaniał sobą
Wstyd
upokorzonych
XI
Wbijają
gwoździe strachu, nienawiści,
Grzechu
i ciekawości
Jezus
wszystkie przyjmuje
Aby
zanieść do Ojca
I
prosić o zbawienie
Dla
nich
XII
Miłość
zmierzała w kierunku na Krzyża
Słabło
jej ciało
We
wnętrzu jednak tętniło dobro
Rozsadzało
serce
Kiedy
tak bardzo chciało zrobić w sobie miejsce
Dla
każdego
Pękło
Posypały
się z Krzyża iskry bożej miłości
Zapalając
nadłamane knotki,
Nawadniając
spaloną glebę
XIII
Śmierć
przegląda się w życiu
A
życie w śmierci
Z
tego przenikania rodzi się Miłość
Drzewo
o mocnych korzeniach
I
wiosennych listkach
Nie
zatrzymasz tego tańca życia i śmierci
Z
martwych powstawania
XIV
Już
cicho jest
Bezpiecznie
Święte
odpocznienie
Krzyż
wywyższył człowieka
Który
łaknął chleba
I
nie wiedział że w nim pustka była
Co
pragnęła jedynie Boga i nieba