31 lip 2009

Opinia p. Marka Czuku do wiersza Marka (Ciućki) Olszewskiego





"(...)dziesiąt ileś wersów wyjętych z roz(coś tam) kartek kalendarza" - Marek (Ciućka) Olszewski


Zgubiłem tysiąc dłoni, dotyk,
słuch rozchodzący się po kościach.
Ten sam, który piszczele macerowały w czarny atrament
i wylewały kroplami słów.

Zgubiłem oko czoła,
spojrzenie w głąb macicy skały, ziemi słońca
i ciała każdej wykorzystanej chwili
(bo to były tylko chwile).

Nawet klepki parkietu nie są już takie same.
Nie chodzę już boso,
nie kaleczę stóp o szkiełka kolorowych wieczorów,
noże wystawiające ostrza poprzez wąskie szczeliny
i słoje pulsujące wolno zabijającym arszenikiem.

Bestia ze sceny trzech teatrów nie jest już kobietą rodzącą,
nie rozkłada nóg dla gwałtu
i nie spija krwi z drobnych ramion, żeber i obojczyków.
Bestia nie jest już nawet ojcem-trumną,
a córka... Teraz już patrzy tylko z odległej przeszłości.

Kartki opadły ze ścian jak jesienne liście,
słowa spełzły, pozostawiając za sobą ślimaczy śluz,
a Bóg (ten z czwartego piętra) się wyprowadził.
Tak. Wyprowadził się, bo nie mógł znieść,
że zabrałem mu lniane sznurki,
którymi pociągał litery życiorysu.

Otwórz okno i wyjdź!

Nie trzeba jałmużny natchnień,
haraczu za powielanie tego co i tak istnieje,
bo przecież nie tworzyłem tego świata.
Więc po co mam o nim pisać.

Zgubiłem tysiąc dłoni, oko czoła
i nie cierpię za miliony dusz na brzegu jeziora
(tego przy którym krystalizowały się kwiaty).
Nawet siostra-mroczna-grzeszna-dziewczynka
zabrała swój plecak gangren z klimatu,
bo wszystko jest już inaczej...

Relikt został wyniesiony na ołtarz
jako świadectwo dojrzałości
i stał się bezwzględną religią.
A czy zostanie słowem?
To już tylko wola Ducha Świętego,
bo nie ja go będę uczył sztuki poezji pisania.

Tancerka tańczy na arenie jedynej dłoni,
a ja wsłuchuję się w melodię stóp
i staram się wyjąć zeń choć jedną nutę,
którą mógłbym zakwasić tak rzadkie już impulsy
wersów, strof z widzialnym-niewidzialnym rymem.

Tancerka. Ta sama, którą mogłem zobaczyć
w reflektorach nocą świecącej włocławskiej rafinerii
i ta sama, która spadła, jak nieprzewidziany deszcz
(bo też wtedy tańczyła w zdaniach mojego życiorysu).

I to się nie zmieni, dopóty nad granitem
nie zamieni palca dla złotej obręczy.

...

Znów ktoś odpisze, że śmierdzi tu prozą,
że zbyt roz(coś tam), zbyt wiele słów
i że nie gramatycznie, a pointy wyraźnej brak.

Nie stanowi to pięciolinii dla moich nut,
bo one dźwięczą swobodnie jak i to co jest mną.

04 lip 2009


OPINIA



Wiersz bardzo ekspresywny, pełen rozmaitych symboli, jakby rodem z epoki modernizmu (choćby ta nuta szaleństwa).
Poeta ma bogatą wybraźnię, która go czasem ponosi - nie, nie prowadzi na manowce, ale czyni pewne zamieszanie (nie - chaos), które jednym może się bardzo podobać, a zwolennikom uporządkowania wiersza (neoklasykom) - mniej.
Poezja ta jest - moim zdaniem - bliska wierszom poetów przeklętych, jak choćby Stachury czy Bursy, a i w tradycji anglosaskiej czy francuskiej znalazłoby się kolejne powinowactwa.
Ocena: wiersz na plus.

Pozdrawiam
Marek Czuku

29 lip 2009

"co roku" - Bogna Kurpiel

mam ławeczkę z widokiem na morze
muchy komary i osy
zastygają w oratorskiej pozie
orzeźwienie przychodzi z północy

"stukostrachy" wysłane już czyhają w domu
wypływają z wieczora neonowe obrazy
strzępy wierszy przebiegają po głowach

urywane rozmowy z nad piachu
kurtyną przysłonięte stopy
fale szemrzą miarowo
usypiane myśli bez grzechu


"Zaginiona" - Marta Kos



Pomocy, chcę zgłosić zaginięcie.
Stałam z nią twarzą w twarz,
a gdy odwróciłam się na pięcie
i spojrzałam przez ramię - była tylko mgła,
w której miasto lubuje się zacięcie.

Opisać ją? Dobrze, spróbuję...
Drobna osoba, dziewczyna, jak wszystkie.
Nie jest wysoka, łatwo ginie w tłumie,
wysoko gdzieś patrzy oczyma z błyskiem,
na wielu rzeczach skupić się nie umie.

Czy moja rodzina? Czy sąsiadka?
Rodzona siostra, kuzynka czy matka?
Chroń je wszystkie, Ty co na Niebie!
Ja po prostu zgubiłam siebie.

Marta Kos


Lubi podróżować i bujać w obłokach. Uzależniona od Internetu i czekolady, kocha musicale. Przygodę z pisaniem rozpoczęła chyba w 2007 roku. Do tej pory 'wydała się' w 'Zostań Poetą', 'Poetyckiej Poczcie', 'Almanachu Żeromskiego 2009'. Udało jej się zająć drugie miejsce w Slamie Poetyckim 2008, organizowanym przez Kieleckie Centrum Kultury. Chciałaby zwiedzić cały świat, doprawić sobie skrzydła i zmienić świat na lepsze. Rocznik '91, niewyróżniająca się uczennica I LO w Kielcach.

"Piosenka o kościach" - Iga Reczyńska




A ty jesteś moją obsesją
Kocham cię do kości


Silverchair „Ana’s song”

Pielęgnuję lustro niczym swoją dłoń
– można wróżyć z krzywizn i załamań,
a pęknięć nie odróżnisz od szwów.

I obrasta w tłuszcz niby w miękką ziemię,
więc przekrawam ciało jak ze stężałego mchu,
na wzór pornografii rozplątując się z osocza,
z cierpliwych nici, co zszywają organizm.

Ale nawet kości są dla mnie za ciasne;
głód puchnie w szybkich skurczach,
pulsuje niżej od łożysk obfitych w światło.
Uprawiam go jak się uprawia cudze ciało
i śmieję się

– ze stanami ciężkiej intymności na wierzchu.

Opinia p. Marka Czuku do wierszy Magdaleny Rylskiej





„Życie” - Magdalena Rylska




Dzień po dniu, warkot budzika
doprowadza umysł do czystego szaleństwa.
Pierwszy łyk powietrza nowego poranka
wywołuje poczucie chęci błogiego lenistwa.
Chcesz jeszcze pływać w ciepłej pościeli,
snuć fantazje minionej nocy sierpniowej.
Jednak rozgrzany budzik nie pozwala
zagłębić się w Twojej wizji kolorowej.
Biegniesz jak co dzień po przeznaczenie,
mijając ludzi tak obcych boleśnie.
Brakuje tchu by tak biec dalej
marzyć już możesz tylko we śnie.


„Co dalej...?” - Magadalena Rylska



Mówisz coś do mnie....
Delicje na stole i herbata z cynamonem,
której wiesz, że nie lubię.
Cerata w kwiatki i tłuste serwetki,
w które wycieram swe dłonie.
Lepka podłoga i brudne szyby,
przez które patrzę codziennie.
Spalone zapałki i rozlany olej na szafce,
jak żółć, która wypala wnętrze.
I Twoje oczy jak te zapałki zgaszone,
smutne, zszarzałe, mówiące...
nie wiem co dalej...



Jej dwa wiersze są mocno zanurzone w codzienności. Poetka konfrontuje w nich świat wyobrażeń z rzeczywistością, która nie zawsze spełnia nasze marzenia.
W pierwszym wierszu prosi się, by rymy były bardziej konsekwentne i powiązane z sylabicznością (albo można z nich w ogóle zrezygnować).
Ciekawszy jest - moim zdaniem - wiersz "Co dalej...?", bo udało się w nim do końca zachować ton pewnej ironicznej konfrontacji pozorów z rzeczywistością.
Poetka jest wrażliwa i ma wyobraźnię, więc taka rada: pisać, pisać i jeszcze raz pisać.
W trakcie pracy nad sobą powinny wykuwać się coraz lepsze wiersze.

Serdecznie pozdrawiam
Marek Czuku

Opinia p. Marka Czuku do wierszy: Małgorztay Południak i Igi Reczyńskiej





"cedrowy krzyż" - Małgorzata Południak



ptak upojony whisky śpi,
mówię do niego: dotknij.
zalepia mi usta lodem.

nie mam nic z Joanny d'Arc,
nie musi przychylać nieba,
zauważać w drobiazgach.

ćwiczę,
ręce w górę, w dół.

montuję w sobie trumnę
na wszystkie zwłoki,
tkwią na dnie:

kobiety, dziewczęta bez twarzy,
nagie; upokorzone wykrzykują
to nie tak, to nie tak.

Zeskrobię je z siebie.

dumne oczy Anny
jedwabne włosy Marty
długie palce Magdy


"Kołysanka o tacie" - Iga Reczyńska



Błąkają się po mnie kunsztowne choroby,
niespiesznie ryte łacińskimi znakami w ciele
po ojcu; ciele opuszczonym i białym niczym łóżka
- rozdwajające się na cudze i wariatów –
któremu trzeba pokazywać miłość tak,
jak karmi się niemowlę.

Bo mam tylko słowo skulone pod językiem,
alfabet bardziej podobny tęsknocie niż
ludzkiej mowie. I nigdy nie nauczę się
tych liter haftowanych jak źle poskładana krew,
która coraz częściej wystaje mi poza organizm.


OPINIA

Oba wiersze podobają mi się.

U pani Małgorzaty widać dążenie do skrótu myślowego (nieobca jest jej reguła "najmniej słów").
Poza tym obrazy w jej wierszu są jakby nieco surrealistyczne, zestawione ze sobą na zasadzie odległych skojarzeń.
To - moim zdaniem - dobry wiersz.

Natomiast wiersz pani Igi jest mocny psychologicznie. Przedstawione w nim stany ducha sugestywnie trafiają do czytelnika.
Można w nim znaleźć kilka ciekawych sformułowań (jak np. "pokazywać miłość tak,/ jak karmi się niemowlę", "słowo skulone pod językiem").
Jedynie coś mi "zgrzyta" w puencie o krwi, która wystaje poza organizm.
Krew jest płynem, a wystają raczej ciała stałe.
Według mnie należałoby użyć słów związanych z wypływaniem, przeciekaniem itp.
Ale wiersz też jest dobry.

Pozdrawiam
Marek Czuku

19 lip 2009

Ogólnopolski Konkurs - Historia Wrocławskich Krasnali!



Pod tym linkiem znajduje się regulamin konkursu.
Serdecznie zapraszam do zapoznania się z nim i do wzięcia udziału w kolejnym literackim przedsięwzięciu.


Z pozdrowieniami
Anna Nogaj

Opinia Anny Nogaj do wiersza Marcina Pawlickiego "200000 mil"



Wiersz czyta się płynnie i z zaciekawieniem. Ma w sobie coś z bajkowości i fantastyki, wkracza się podczas lektury w "światy barwne" i nie chce się ich opuszczać. Na duży plus rytm, z którego wynika właśnie ta płynność tekstu, oraz umiejętność nie używania rymów częstochowskich, co jest zmorą początkujących poetów. A u Ciebie ładnie i plastycznie, jakbyś opowiadał dzieciom bajkę, czy też podroż po swojej wyobraźni w krainy tylko Tobie znane. Podobać się może też dobre wejście w tę liryczną historię jak i efektowne zakończenia. A szczególny urok nadaje refrenowe powtórzenie "200000 mil od ziemi".

Serdecznie pozdrawiam
AN

"Projekcje wrocławskie " - Iga Reczyńska




Rafałowi choć nie Wojaczkowi


To okno histeryczne jak długie zwrotniki
rozciąga sine strefy (niczym zimną skórę),
rozdrapane do limfy – jak żywe – obszyte
bliznami, jakby to był mój tapczan, na którym

odcisnęłam się cała w kształty niepobożne
swoim ciałem wilgotnym, ciepłym od infekcji;
ty będziesz pruł je palcem, aż ci się rozłożę
jak przygarnięte szczenię – i wrócisz do dzieci

jak się wraca do roślin czułych oraz gładkich.
Później znowu ktoś obcy u mnie śpi, zawilgłą
sierścią do nóg się łasi; może to nie matka
o białym niby całun języku i tylko

noc tuli się do kolan, tak po domowemu
- jak pies miły i ufny, który pachnie ziemią.

Opinia Anny Nogaj do opowiadania Dagmary Mindy: "Tryptyk z okresu przejrzewania (część I) - WSZELKA PRZYWOITOŚĆ




Na początku wypiszę drobne potknięcia stylistyczne w Twoim tekście, Dagmaro. W zdaniu poniżej brakuje mi jakiegoś słowa dookreślającego chłopca - można być podatnym na coś..i tu mi tego brakuje.

"Ale od Jaworczyka wszystkie słowa rodziców odbijały się jak groch od ściany: decyzja siedziała w nim zbyt wiele lat, zdążyła na dobre się zakorzenić w podatnym chłopcu i niestety nie dało jej się wyrwać z jego umysłu".

Nie pasuje mi też taki oto passus:

"Wreszcie miłość pana Jaworczyka postanowiła przejść w czyn".

Można by napisać "miłość Pana Jaworczyka, do tej pory ukrywana skrzętnie w marzeniach i wyobrażeniach zaczęła przeradzać się w czyn... lub "Pan J. zaczął powoli odkrywać się ze swoją miłością: - czy coś podobnego, Ty będziesz najlepiej wiedziała.

Zamieniłabym tez to zdanie

"Roił w swojej głowie, w której nagle uwolniły się pokłady zabitych deskami pomysłów..." - np. "uśpionych pomysłów", czy "uwięzionych".


A tutaj nie wiem czy to celowy zabieg, czy tez nie - "Kocham cię! Kochaj mię!". Chodzi mi o to "mię" oczywiście.


Po tych drobnych uwagach przejdźmy teraz do treści i do "pozytywów". Dagmaro, opowiadanie napisane z widoczną lekkością pióra i polotem. Masz pomysły, wyobraźnię i umiejętnie ubierasz je w słowa, a to jest większa połowa sukcesu. Ładnie sobie to obmyśliłaś, uporządkowałaś a potem połączyłaś kolejne wątki. Po lekturze rysuje się historia niezwykle poranionego człowieka, którego straszne dzieciństwo niezwykle silnym piętnem odbija się na jego dorosłym życiu. Wychowywany od poczęcia, a nawet przed (gdyż matka wstydziła się ciąży), we wstydzie, ograniczany w swoim dziecięcym zapale, dopasowywany do wyobrażeń rodziców - staje się ofiarą "niedojrzałości" tych, co mu dali życie. Dorosły chłopiec układa swoje życie tak, jak go nauczono, pod schemat, żyje w ciszy i uległości, z jednym wyjątkiem - wybierając zawód kierowcy, czym przekreślił marzenia rodziców o jego przyszłej pracy. . Jego życie a raczej "istnienie" rozgrywa się w wyobraźni: zawiera związek małżeński tylko dlatego , ze kobieta ma nazwisko pochodzące od drzewa, co miało dla niego duże znaczenie, potem zakochuje się w koledze z pracy o podobnym nazwisku. Jego czyny są dla innych absurdalne a dla niego święte. Oddzielony kiedyś od realnego życia staje się ciągłą ofiara losu.

O znaczeniu cyfry 44 pisał mój poprzednik, więc nie będę powielać jego opinii. Dobry pomysł, wiążący tekst od środka, stanowi taki kontrapunkt, od którego rozchodzą się kolejne wątki i do niego wracają. Ale o tym można by pisać i pisać...a trzeba do rzeczy.

To tyle co do moich odczuć jeżeli chodzi o treść i koncept opowiadania.
Podsumowując, jestem pod dużym wrażeniem i z niecierpliwością czekam na następną prozatorską próbkę Twojej twórczości, gdyż chciałabym mieć szerszy ogląd na tę część Twojej artystycznej działalności, aby móc się więcej o niej wypowiedzieć.

pozdrawiam.

17 lip 2009

Opinia Piotra Kaczorowskiego do opowiadania Dagmary Mindy : "Tryptyk z okresu przejrzewania (cz. 1): WSZELKA PRZYZWOITOŚĆ



Autor próbuje frazować w swojej prozie podobnie jak Jerzy Pilch, zwłaszcza w „Spisie Cudzołożnic” (co zresztą nie jest wielką tajemnicą, że J.P. z piosenki „Nieprzysiadalność” Świetlików to właśnie Jerzy Pilch, choć w tej piosence Marcin Świetlicki frazuje na swój własny sposób, prowadząc gawędę). Frazowanie takie głównie wzięło swój początek w prozie rosyjskiej, m.in. u Dostojewskiego. Osobiście wolę nazywać frazowanie relatywizmem, ponieważ dana kwestia, dany aspekt rzeczywistości jest rozpatrywany z wielu płaszczyzn, właśnie dlatego wolę słowo relatywizm. Słowo frazowanie bardziej można skojarzyć z bluesem, więc miękką muzyką opowiadającą o twardych realiach. I u autora widzimy to bluesowe frazowanie. Czterdzieści cztery lata, kierowca autobusu, idzie z kolegami na piwo, wydawało by się, że w terminologii sukcesu jakimi epatują media jest to niejako marne życie, media prezentujące postawy artystyczne, a nie twórcze i pozytywistyczne, i tu właśnie widzimy ten rytuał życia, to frazowanie, miękko opowiedziane, lecz mówiąc o przyziemnych aspektach życia. Nawiązując jeszcze do Jerzego Pilcha, w którymś z wywiadów powiedział, że w każdej książce, w każdym opowiadaniu najważniejszy jest pierwszy akapit, tak aby z jednej strony powiedział wszystko, a z drugiej wciągnął czytelnika do dalszego czytania. Warto również zwrócić uwagę, że cyfra 44 jest symboliczna w terminologii katolickiej, ponieważ tą cyfrą oznaczony jest Adam, a z bardziej codziennych relacji codzienności, w wieku około 44 lat mężczyzna kończy przechodzić kryzys wieku średniego. Opis charakteru osoby jest ciekawie przedstawiony. Bardzo przyjemnie napisane opowiadanie, płynnie, z jednej strony widzimy powagę sytuacji, czyjeś życie, a z drugiej strony autor jakby chciał nieco osłodzić to życie, opisując je lekko i nieco komicznie. Odnośnie kierowców, warto przeczytać „Bazę Sokołowską” Marka Hłaski. Z obserwacji codziennych wiem, że kierowcy autobusów muszą być nietyle twardymi ludźmi, co osobami bardzo skupionymi na swojej pracy, nierzadko wysłuchując pretensji pasażerów. Po przeczytaniu stwierdzam, że wszelkie elaboraty są na nic i kłamałyby, opowiadanie jest świetnie napisane, zabawne, wnosi wiele powietrza w aktualne poważne powietrze, nadymane i nadmuchane do granic możliwości. Ale czy autor potrafiłby napisać kilka podobnych opowiadań, czy miałby wytrwałość, aby tworzyć?

13 lip 2009

Poeci i poetki do piór!

Moi Drodzy,


mam miłą wiadomość dla tych, którzy chcieliby zamieszczać swoje teksty nie tylko w wirtualnym świecie. Pan redaktor nowego pisma "Znaj" (nb. bardzo ciekawego), Krzysztof Bieńkowski otwiera przed nami łamy swojego pisma, oczekując na teksty o tematyce : "JPII-wiara" - oczywiście w bardzo szerokim rozumieniu tego określenia ( JPII traktowanego także, jako symbol, łączność pomiędzy wszelkimi religiami, wyznaniami). Proszę o przesyłanie swoich wierszy (max. 3) na mój adres mailowy (annanogaj28@gmail.com), a ja wybiorę i prześlę do Pana Krzysztofa. Do wierszy proszę dołączyć kilka słów o sobie. Najlepiej by było, aby termin nadsyłania prac został zamknięty wraz z dniem 30 lipca. Zerknijcie sobie na stronę pisma, gdzie znajdziecie więcej informacji.

serdecznie pozdrawiam!
Anna Nogaj

4 lip 2009

„Życie” - Magdalena Rylska




Dzień po dniu, warkot budzika
doprowadza umysł do czystego szaleństwa.
Pierwszy łyk powietrza nowego poranka
wywołuje poczucie chęci błogiego lenistwa.
Chcesz jeszcze pływać w ciepłej pościeli,
snuć fantazje minionej nocy sierpniowej.
Jednak rozgrzany budzik nie pozwala
zagłębić się w Twojej wizji kolorowej.
Biegniesz jak co dzień po przeznaczenie,
mijając ludzi tak obcych boleśnie.
Brakuje tchu by tak biec dalej
marzyć już możesz tylko we śnie.

„Przymrużam oczy...” - Magdalena Rylska



Przymrużam oczy gdyż pragną cienia.
Wytarte obrazy męczą źrenice.
Niczym promienie letniego słońca
płonące w niebie wyraźnie bez końca.

Przymrużam oczy i widzę Ciebie.
Radość ogarnia me serce.
Niczym spłoszona łania uciekam
lecz w Twoją duszę mocno wnikam.

Przymrużam oczy bo czuję zapach.
Słodko wiruje wokół twarzy.
Już nie potrzebuję snu...
bo przecież jesteś w mym mirażu.

„Co dalej...?” - Magadalena Rylska




Mówisz coś do mnie....
Delicje na stole i herbata z cynamonem,
której wiesz, że nie lubię.
Cerata w kwiatki i tłuste serwetki,
w które wycieram swe dłonie.
Lepka podłoga i brudne szyby,
przez które patrzę codziennie.
Spalone zapałki i rozlany olej na szafce,
jak żółć, która wypala wnętrze.
I Twoje oczy jak te zapałki zgaszone,
smutne, zszarzałe, mówiące...
nie wiem co dalej...

Magdalena Rylska


Magdalena Rylska, urodzona 04.09.1980r., w Kielcach. Pedagog i anglistka z wykształcenia. W wolnym czasie uwielbiam poświęcać się zagadnieniom z psychologii, pekińczykom i poezji.

"(...)dziesiąt ileś wersów wyjętych z roz(coś tam) kartek kalendarza" - Marek (Ciućka) Olszewski



Zgubiłem tysiąc dłoni, dotyk,
słuch rozchodzący się po kościach.
Ten sam, który piszczele macerowały w czarny atrament
i wylewały kroplami słów.

Zgubiłem oko czoła,
spojrzenie w głąb macicy skały, ziemi słońca
i ciała każdej wykorzystanej chwili
(bo to były tylko chwile).

Nawet klepki parkietu nie są już takie same.
Nie chodzę już boso,
nie kaleczę stóp o szkiełka kolorowych wieczorów,
noże wystawiające ostrza poprzez wąskie szczeliny
i słoje pulsujące wolno zabijającym arszenikiem.

Bestia ze sceny trzech teatrów nie jest już kobietą rodzącą,
nie rozkłada nóg dla gwałtu
i nie spija krwi z drobnych ramion, żeber i obojczyków.
Bestia nie jest już nawet ojcem-trumną,
a córka... Teraz już patrzy tylko z odległej przeszłości.

Kartki opadły ze ścian jak jesienne liście,
słowa spełzły, pozostawiając za sobą ślimaczy śluz,
a Bóg (ten z czwartego piętra) się wyprowadził.
Tak. Wyprowadził się, bo nie mógł znieść,
że zabrałem mu lniane sznurki,
którymi pociągał litery życiorysu.

Otwórz okno i wyjdź!

Nie trzeba jałmużny natchnień,
haraczu za powielanie tego co i tak istnieje,
bo przecież nie tworzyłem tego świata.
Więc po co mam o nim pisać.

Zgubiłem tysiąc dłoni, oko czoła
i nie cierpię za miliony dusz na brzegu jeziora
(tego przy którym krystalizowały się kwiaty).
Nawet siostra-mroczna-grzeszna-dziewczynka
zabrała swój plecak gangren z klimatu,
bo wszystko jest już inaczej...

Relikt został wyniesiony na ołtarz
jako świadectwo dojrzałości
i stał się bezwzględną religią.
A czy zostanie słowem?
To już tylko wola Ducha Świętego,
bo nie ja go będę uczył sztuki poezji pisania.

Tancerka tańczy na arenie jedynej dłoni,
a ja wsłuchuję się w melodię stóp
i staram się wyjąć zeń choć jedną nutę,
którą mógłbym zakwasić tak rzadkie już impulsy
wersów, strof z widzialnym-niewidzialnym rymem.

Tancerka. Ta sama, którą mogłem zobaczyć
w reflektorach nocą świecącej włocławskiej rafinerii
i ta sama, która spadła, jak nieprzewidziany deszcz
(bo też wtedy tańczyła w zdaniach mojego życiorysu).

I to się nie zmieni, dopóty nad granitem
nie zamieni palca dla złotej obręczy.

...

Znów ktoś odpisze, że śmierdzi tu prozą,
że zbyt roz(coś tam), zbyt wiele słów
i że nie gramatycznie, a pointy wyraźnej brak.

Nie stanowi to pięciolinii dla moich nut,
bo one dźwięczą swobodnie jak i to co jest mną.

04 lip 2009